29 kwietnia 1894 roku w Wiedniu przyszła na świat jedna z najwybitniejszych fizyczek XX wieku – Marietta Blau. Uczona położyła podwaliny pod współczesną fizykę cząstek elementarnych. Do jej największych osiągnięć naukowych należy opracowanie niezwykle przydatnej metody wykorzystującej klisze fotograficzne do detekcji cząstek. Dzięki jej badaniom i pomysłowości po raz pierwszy zastosowano fotograficzne emulsje jądrowe, które były użyteczne do obrazowania i dokładnego pomiaru własności cząstek takich jak cząstki alfa czy protony, a także badania zdarzeń jądrowych o wysokiej energii. Jako pierwsza Blau użyła emulsji jądrowych do wykrywania neutronów. Dodatkowo stworzyło to metodę dokładnego badania reakcji wywołanych przez zjawiska promieniowania kosmicznego. Jej prace znacznie przyspieszyły rozwój fizyki cząstek. Warto zaznaczyć, że na przykład z kształtu toru pozostawionego przez cząstkę można wyznaczyć jej pęd – te cząstki, które mają duży pęd poruszają się po liniach prostych, natomiast cząstki o małym pędzie po zwartych spiralnych. Znajomość pędu i pewnego rodzaju promieniowania emitowanego przez naładowane cząstki można wyznaczyć ich masę. Właśnie pod takie badania podwaliny położyła swoim geniuszem Marietta Blau. Niestety nigdy nie otrzymała Nagrody Nobla, chociaż była nominowana cztery razy do nagrody z fizyki i raz z chemii. Za użycie światłoczułej emulsji oraz wytworzenie emulsji jądrowej, dzięki której można badać procesy jądrowe otrzymał w 1950 roku Nagrodę Nobla z fizyki Cecil Powell. Profesor Ruth Lewin Sime podkreśla, że gdyby Blau otrzymała Nagrodę Nobla z Powellem w 1950 roku (Wambacher zmarła w kwietniu tego roku), zapewniłoby jej to miejsce w historii nauki. Ponieważ jednak nie dzieliła z nim nagrody, ona i jej praca zostały całkowicie zapomniane.
Trudno się nie zgodzić z opinią, że uczona jest najbardziej tragiczną postacią w historii wokół promieni kosmicznych. Jej życie i twórczość charakteryzowały przeciwności losu, ale jej osiągnięcia i wyniki pracy przewyższają osiągnięcia wielu innych osób, którym przyznano Nagrodę Nobla w kontekście promieni kosmicznych.
Niestety życie nie szczędziło i innych upokorzeń uczonej – dyskryminowano ją jako kobietę, a także jako Żydówkę. Utrudniano rozwój kariery naukowej, często pracowała bez żadnego wynagrodzenia. Jej najbliższa uczennica i współpracownica Hertha Wambacher jako zatwardziała nazistka zdradziła ją i ukradła jej wyniki badań. Marietta Blau spędziła wiele lat na emigracji w Meksyku i Stanach Zjednoczonych, żyjąc samotnie i oddając się nauce. Pod koniec życia miała znaczne kłopoty ze wzrokiem.
Marietta Blau zmarła w południe, 27 stycznia 1970 roku na chorobę nowotworową. Zgodnie z ze swoim życzeniem została skremowana, a urnę złożono w grobie ojca na centralnym cmentarzu Wiednia. Jej życie było poświęcone nauce, a [ona] była pełna dobroci i miłosierdzia – powiedział brat uczonej.
Jedna z plansz naszej wystawy poświęcona jest Marietcie Blau. Kliknięcie w poniższy obrazek pozwala na pobranie planszy w formacie pdf.
Współpracownik wielkiego Ernesta Rutherforda, a prywatnie szwagier Harriet Brooks, Arthur Stewart Eve napisał – Miss Brooks opublikowała kilka artykułów na temat różnych zjawisk radioaktywnych. Była ona jednym z najbardziej popularnych i pracowitych pracowników w początkowym okresie badania zjawiska [radioaktywności].
Harriet Brooks należy bez wątpienia do grona najwybitniejszych fizyczek jądrowych badającą przemiany jądrowe i radioaktywność. Współpracowała i uczyła się od najwybitniejszych uczonych epoki – Josepha Johna Thomsona, Ernesta Rutherforda i Maria Skłodowskiej-Curie. Rutherford bardzo wysoko cenił jej zdolności i talent. Uważał, że Brooks dorównuje zdolnościami i geniuszem Marii Curie. To właśnie dzięki niemu Brooks uważana jest za pierwszą kanadyjską uczoną zajmującą się fizyką jądrową. Uczona przeprowadziła serię eksperymentów mających na celu określenie charakteru radioaktywnych emisji z toru. Należy do pierwszych osób, które odkryły gaz szlachetny radon i próbowały określić jego masę atomową. Rutherford w 1901 roku opublikował wyniki wspólnej pracy z Brooks w „Natureˮ. W pracy napisał: W tych eksperymentach pomogła mi Miss H.T. Brooks, a wyniki wskazują, że emanacja z radu jest w rzeczywistości gazem radioaktywnym. Według wielu historyków nauki było to niezwykle ważne odkrycie. Odkrycie to miało kluczowe znaczenie dla postępu badań radioaktywnych. W tym czasie uważano, że pierwiastki promieniotwórcze zachowują swoją tożsamość podczas uwalniania promieniowania. Rozpoznanie gazu o niższej masie cząsteczkowej wskazywało, że nie może on być po prostu gazową formą toru. Ten właśnie wynik skłonił Rutherforda, wraz z Frederickiem Soddym, do późniejszego zrozumienia, że nastąpiła transmutacja jednego pierwiastka w drugi. Jednak istotny pionierski krok Brooks w odkryciu tego procesu był długo pomijany.
Uczona w laboratorium Rutherforda zaobserwowała tak zwane zjawisko odrzutu. Kiedy atomy radioaktywne wyrzucają z siebie promienie alfa, doznają odrzutu, tak jak działo armatnie po wystrzeleniu pocisku. Odrzucone atomy pozostają w preparacie i dalej ulegają przemianie alfa. Obserwacja Brooks została przeoczona, a efekt został odkryty na nowo cztery lata później przez Ottona Hahna i Lise Meitner.
W 1907 roku uczona wycofała się z życia naukowego i poświęciła się rodzinie. Harriet Brooks zmarła w otoczeniu najbliższych, w wieku pięćdziesięciu sześciu lat 17 kwietnia 1933 roku. Ernest Rutherford w „Natureˮ, napisał o niej: […] była kobietą o wielkim wdzięku i zdolnościach, była mile widzianą ozdobą każdego laboratorium badawczego i pozostawiła w nim wszystko, co wiązało się z jej żywym wrażeniem wspaniałej osobowości i charakteru.
Harriet Brooks jest jedną z bohaterek naszej wystawy „Pasja & Geniusz”. Serdecznie zapraszamy do pobrania planszy poświęconej Harriet w formacie pdf. Wystarczy kliknąć w poniższy obrazek.
Kiedy mówimy o bakteriologii natychmiast przychodzą nam na myśl Ludwik Pasteur i Robert Koch. Pierwszy z nich jako pogromca wścieklizny, a drugi gruźlicy. Kiedy jednak zaczniemy się zastanawiać nad rolą kobiet, które odegrały istotną rolę w tworzeniu tej nauki trudno wymienić chociaż jedną. A warto pamiętać, że mocno rozpowszechnioną, osiągającą niemalże epidemiczne poziomy chorobę – błonicę ludzkość zwalczyła dzięki pracy Anny Wessels Williams. Uczona mówiła, że pragnie przeniknąć tajemnice życia, zrozumienia: co, dlaczego, kiedy, gdzie i jak. Ta cecha nasilała się z biegiem lat, aż w końcu stała się prawdziwą pasją. Ta pasja nie opuściła jej nigdy.
Anna Wessels Williams przyszła na świat 17 marca 1863 roku w Hackensack w New Jersey. Jej rodzicami byli Jane Van Saun i William Williams. Ojciec był nauczycielem w szkole prywatnej i to najprawdopodobniej on był wprowadził w świat nauki Annę. Dziewczynka była niezwykle ciekawa wszystkiego co ją otaczało. Fascynowała ją przyroda, w szczególności rośliny. Mając dwanaście lat po raz pierwszy w życiu zobaczyła mikroświat dokonując obserwacji pod mikroskopem szkolnym. Po ukończeniu publicznego liceum zapisała się do New Jersey State Normal School i wybrała studia związane z kierunkiem pedagogicznym. Po ukończeniu studiów w 1883 roku przez pewien czas pracowała w szkole.
Jej życie uległo gwałtownej zmianie w 1887 roku. Williams była świadkiem wydarzenia, na które nie miała wpływu, ponieważ nie posiadała wystarczającej wiedzy i doświadczenia. Młodsza siostra uczonej Millie urodziła martwe dziecko sama ledwo unikając śmierci. Anna uważała, że gdyby asystująca przy porodzie akuszerka posiadała większą wiedzę i umiejętności praktyczne można by uniknąć tragedii. Postanowiła zrezygnować z zawodu nauczycielki i podjąć studia medyczne. Zapisała się do Żeńskiego College’u Medycznego przy Nowojorskim Szpitalu dla Kobiet i Dzieci, gdzie wykładały między innymi lekarka i feministka, walcząca o prawa kobiet oraz zniesienie niewolnictwa – Elizabeth Blackwell i uważana za najwybitniejszą lekarkę swoich czasów, pierwsza kobieta, która otrzymała członkostwo amerykańskiej Akademii Medycyny – Mary Putnam Jacobi. Jacobi były niezwykle energiczna, błyskotliwa i bardzo wymagająca względem studentów. Jednocześnie potrafiła okazać zrozumienie i dawać Annie wsparcie i porady. Pomogła jej też w podjęciu kilku kluczowych decyzji. Williams wspominała, że jej mentorka często ujawniała naszą niewiedzę, ale w taki sposób, że nie byliśmy przygnębieni, ale zachęcani do jej zmniejszenia.
Anna ukończyła studia w 1891 roku i rozpoczęła karierę naukową. Otrzymała etat wykładowczyni patologii i higieny. W latach 1892–1893 doskonaliła swoje umiejętności na stażach zagranicznych, między innymi na uniwersytetach medycznych w Wiedniu, Heidelbergu, Lipsku i Dreźnie. Po latach wspominając początki swojej kariery napisała:
Zaczynałam karierę w sposób, który wcześniej praktycznie nie był obierany przez żadną kobietę. W owym czasie miałam ogromną wiarę w siłę każdej ludzkiej indywidualności, dla której wystarczająca była wola i umiejętności niezależnie od płci, rasy, religii czy jakiegokolwiek innego czynnika. Dlatego uważałam, że kobiety powinny mieć równe szanse z mężczyznami, aby bez żadnych przeszkód doskonalić własne zdolności.
W 1894 roku, po powrocie do Nowego Jorku, zgłosiła się na ochotnika do niedawno otwartego laboratorium diagnostycznego New York City Department of Health, gdzie pracowała przez kolejne trzydzieści dziewięć lat! Błonica osiągnęła wówczas poziom epidemiczny pośród dzieci pochodzących z biednych rodzin. Choroba ta przenosiła się drogą kropelkową. Jej pierwszymi objawami była podwyższona temperatura i dreszcze, ale szybko dochodziło do porażenia mięśni, zaburzeń pracy serca i układu nerwowego. W 1890 roku niemiecki bakteriolog Emil von Behring wraz z japońskim asystentem Shibasaburo Kitasato (który po latach określił czynnik zakaźny dżumy) opracował antytoksynę (potocznie „surowicę”, czyli substancję zawierającą przeciwciała) przeciwko błonicy i tężcowi. Został pierwszym laureatem Nagrody Nobla z medycyny. Komitet Noblowski w uzasadnieniu napisał, że dzięki [jego pracom] otwarta została nowa droga dla medycyny, a lekarze otrzymali ważną broń w walce przeciw chorobie i śmierci. Nic dziwnego, że zainteresowanie zwalczaniem chorób wywoływanych przez bakterie było głównym wyzwaniem i motywacją dla badaczy.
Williams rozpoczęła współpracę z dyrektorem Williamem Halockiem Parkiem. Zainteresowanie skierowała na szczep bakterii, który dawałby odpowiednio silną toksynę, co z kolei zapewniłoby efektywniejsze aktywowanie antytoksyny. Odpowiednia antytoksyna mogłaby być produkowana na skalę masową. Kiedy Park wyjechał na wakacje Anna wyizolowała i zidentyfikowała nowy szczep bakterii z łagodnego przypadku błonicy migdałków. Generował on toksynę pięćset razy silniejszą od stosowanej wcześniej. Szczep ten nazwano później Park-Williams nr 8. Odkrycie to okazało się kluczowe dla rozwoju skutecznej antytoksyny o wysokiej wydajności. W ciągu zaledwie roku antytoksyna znalazła się w masowej produkcji, a wydziały zdrowia publicznego rozdawały ją bezpłatnie lekarzom w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Wkrótce odkrycie uczonej przypisano Parkowi, a nazwę szczepu skrócono do Park nr 8. Williams nie oburzała się. Uważała, że odkrycia rzadko są dokonywane przez jedną osobę. Miała powiedzieć – To moje szczęście i honor być w tak szczególny sposób powiązaną z doktorem Parkiem. Zresztą należy podkreślić, że Park były skromnym i uczciwym kolegą. W 1939 roku zauważył – W pojedynkę niczego nie dokonałem.
Badania naukowe były dla Williams najważniejsze, zaś praca z pacjentami często ją rozczarowywała. Praca była często ekscytująca, ale przede wszystkim rozczarowująca i przygnębiająca. Spotkałam taką masę brudnych, lekkomyślnych i nieodpowiedzialnych ludzi, że doszłam do wniosku, że nie byli gotowi na to, co mogliśmy im dać – napisała we wspomnieniach.
W 1895 roku Williams została zatrudniona jako pracownik laboratorium, a rok później wyjechała do Paryża do Instytutu Pasteura, gdzie chciała prowadzić badania nad szkarlatyną. Zaskoczył ją jednak sposób pracy w Paryżu. Pracownicy instytutu pracowali w samotności, nie dzielili się swoim doświadczeniem ani spostrzeżeniami, nie prowadzono dyskusji nad zawiłymi problemami badawczymi. Mało tego nie użyczano sobie preparatów i sprzętu laboratoryjnego. Uczonej nie udało się powtórzyć sukcesu jaki przyniosły jej badania nad błonicą. Udało się jej z kolei zaangażować w badania nad wścieklizną. Po powrocie do Nowego Jorku prowadziła prace mające na celu poprawienie diagnostyki i zapobieganie tej chorobie. W 1898 roku wyniki jej badań umożliwiły wprowadzenie skutecznej szczepionki. Mimo to wielu pacjentów nadal umierało w męczarniach z powodu długiego (około dziesięciodniowego) okresu diagnostycznego. Anna zorientowała się, że wirus niszcząc układ nerwowy i mózg pozostawia właśnie w tych tkankach swój ślad. Rozpoczęła bardzo żmudne badania, wielokrotnie powtarzając eksperymenty, obserwacje i weryfikując wyniki.
Podobne badania prowadził na uniwersytecie w Pawii mikrobiolog i patolog Adelchi Negri, który niezależnie od Anny ogłosił wyniki swych prac. W 1904 roku opisał on powstawanie specyficznych komórek mózgowych powstających w wyniku wścieklizny. Dziś komórki te nazywa się ciałkami Negriego… Co ciekawe uczony uważał, że czynnikiem etiologicznym wścieklizny były pierwotniaki. Williams nie poddała się jednak i kontynuowała badania nad wściekłością. W 1905 roku opracowała test diagnostyczny, który dawał wyniki w ciągu kilku minut, a nie dni. Był on używany przez kolejne trzydzieści lat, kiedy to został ulepszony.
W 1905 roku uczona została mianowana na stanowisko pierwszego asystenta dyrektora laboratorium. Rozpoczęła i koordynowała prace badawcze nad chorobami wenerycznymi, ospą, zapaleniem opon mózgowych, zapaleniem płuc czy grypą. Badając infekcje oczu, w szczelności jaglicę, opracowała niezwykle dokładny test diagnostyczny, dzięki któremu uratowano wzrok wielu ludziom.
Podczas pierwszej wojny światowej Williams była jedną z niewielu kobiet pracujących nad identyfikacją patogenu odpowiedzialnego za pandemię grypy. Nie ograniczała się jednak do analizy próbek wysyłanych z frontu. We wrześniu 1918 roku wraz z Parkiem została wezwana do obozu wojskowego na Long Island w celu zbadania choroby na pierwszej linii frontu. We wspomnieniach pisała:
Nigdy nie zapomnę moich uczuć, kiedy uczestniczyłam w pierwszej sekcji zwłok. W większości przypadkach śmierć nastąpiła tak szybko, że nie pozostawiła śladów choroby na ciałach.
Wspólnie z Parkiem napisała dwie książki – w 1905 roku bardzo popularną „Mikroorganizmy chorobotwórcze, w tym bakterie i pierwotniaki: praktyczny podręcznik dla studentów, lekarzy i pracowników służby zdrowiaˮ oraz w 1929 roku „Kto jest kim wśród mikrobówˮ.
Poza nauką Williams uwielbiała latać samolotami wyczynowymi oraz prowadzić bardzo szybko samochody – o czym może świadczyć ogromna liczba zachowanych mandatów. Uczona lubiła ryzyko i szybowanie w przestworzach.
Nigdy nie wyszła za mąż, chociaż w młodości sporo o tym myślała. W dzienniku napisała: Małżeństwo! Oczywiście, że chcę związać się z tym jedynym –ale kto to jest? To jest pytanie.Jak mogę być pewna? W 1908 roku napisała, że prawdopodobnie jest to w dużej mierze moja wina [życie w samotności], ale nie wiem, czy całkowicie tego żałuję, biorąc pod uwagę życie, które muszę prowadzić. Kiedyś dodała, że wolała być raczej samotna niż szczęśliwa z powodu braku wiedzy.
W 1934 roku pomimo olbrzymich zasług dla bakteriologii światowej burmistrz Nowego Jorku zmusił ją do przejścia na emeryturę. Kolejne dwadzieścia lat Williams mieszkała ze swoją siostrą w Westwood, New Jersey, gdzie zmarła w 1954 roku w wieku dziewięćdziesięciu lat. Jej współpracownik William Hallock Park zmarł piętnaście lat wcześniej, w 1939 roku w Nowym Jorku.
Anna Wessels Williams pomimo ogromnych zasług pozostaje zapomniana i nieznana. Nieliczni tylko specjaliści pamiętają o jej wielkim naukowym dziele. Sądzę, że jest jednym z najważniejszych bakteriologów na świecie, o którym warto pamiętać.
Literatura zalecana:
[1] John Barry, Anna Wessels Williams, MD: Infectious Disease Pioneer and Public Health Advocate, American Association of Immunologists (AAI). Retrieved 28 July 2018.
[2] Anna Wessels Williams, Autobiography, Chapter 22, str. 27–34, 1935. quod.lib.umich.edu. Retrieved 2019-10-24. Courtesy of: 79-M182-81-M157, Carton 2, Harvard University, The Radcliffe Institute for Advanced Study, Schlesinger Library, Cambridge.
[3] Regina Morantz-Sanchez, Sympathy and science: women physicians in American medicine, The University of North Carolina Press, Chapel Hill & London 2000.
[4] Rachel Swaby, Upór i przekora. 52 kobiety, które zmieniły naukę i świat, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2017.
[5] Martha J. Bailey, Bibliographical sketches of significant contributions of women in science from historical accounts through 1900, American Women In Science: A Biographical Dictionary, Santa Barbara, California, ABC-CLIO, 1994.
[6] Marilyn Bailey Ogilvie, Women in Science: Antiquity Through the Nineteenth Century: A Biographical Dictionary with Annotated Bibliography, Cambridge, MA, MIT Press, 1986.
[7] Hans Zinsser, William Hallock Park, 1863-1939, Journal of Bacteriology, 1939, 38 (1): str.1–3.
Trudno sobie wyobrazić szpitale bez pielęgniarek. Personelu stojącego zazwyczaj za lekarzem, a mającego ogromną wiedzę, doświadczenie i oddanie względem pacjenta. To one wykonują zastrzyki, podają leki, zmieniają kroplówki. Znają imiona pacjentów, słuchając ich opowiadań często też wiedzą czym się zajmowali, kto ich odwiedza. Pielęgniarki były i są niezwykle ważne w przywracaniu do zdrowia i życia tych, którzy z całkowitą ufnością oddają się ich opiece. Trudno sobie wyobrazić, że współczesne pielęgniarstwo stworzyła właściwie jedna kobieta – Florence Nightingle. Oto jej niezwykła historia, która w dobie epidemii staje się żywą i wciąż aktualną.
Florence Nightingale przyszła na świat 12 maja 1820 roku w dobrze sytuowanej angielskiej rodzinie we Florencji w Toskanii we Włoszech. Rodzice nadali jej imię właśnie na cześć miasta, w którym się urodziła. Zresztą był to chyba niepisany zwyczaj, bowiem jej starsza o rok siostra Frances Parthenope otrzymała imię dla uczczenia Parthenope, greckiej osady będącej dziś częścią Neapolu. Obie dziewczynki były owocem długiej podróży poślubnej rodziców po Europie. Rok po urodzeniu Florence rodzina powróciła do Anglii. Można śmiało stwierdzić, że jej pochodzenie nie zapowiadało, a nawet powodowało nieprawdopodobnym, żeby w przyszłości miała oddać swoje życie ubogim i cierpiącym.
Jej rodzicami byli Frances („Fanny”) Nightingale z domu Smith i William Edward Nightingale, urodzony jako William Edward Shore. Jego matka, Mary z domu Evans, była siostrzenicą Petera Nightingaleʼa, dzięki czemu William odziedziczył posiadłość w Lea Hurst i przyjął nazwisko oraz herb Nightingale. Rodzice nigdy nie żałowali czasu i pieniędzy na edukację córek. Warto zauważyć, że William sam kształcił córki. Uczył je języków obcych, historii i matematyki. Latem, które cała rodzina spędzała w Londynie dziewczynki często towarzyszyły rodzicom podczas najważniejszych wydarzeń towarzyskich. Jednak to, co Florence pociągało najbardziej, była nauka – zwłaszcza matematyka. Nie powinno też dziwić, że po ojcu odziedziczyła poglądy liberalno-humanitarne.
Lata 1837–1839 były bardzo intensywne w życiu rodziny Florence. Cała rodzina udała się w podróż po Europie. Był to wówczas bardzo popularny element kształcenia kulturowego młodych dam. Florence ta podróż otworzyła umysł i serce na potrzeby innych. Odwiedzając różne kraje notowała w swoim dzienniku statystyki dotyczące populacji czy liczby szpitali. To właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że chce poświęcić życie pielęgniarstwu. Jako doskonała partia – bogata dziewczyna z wyższej sfery i bywalczyni balów – szybko znalazła się w kręgu zainteresowań młodych kawalerów. Zdała sobie jednak sprawę, że życie nie powinno być zwieńczone zamążpójściem i ciągłym bywaniem na salonach. W wieku siedemnastu lat poczuła silne pragnienie poświęcenia życia służbie innym. W pamiętniku napisała: Przemówił do mnie Bóg i powołał do swojej służby. Kiedy powiedziała o swoim powołaniu rodzicom wprawiła ich nie tyle w osłupienie, co w przerażenie! Szczególnie źle tą informację zniosły jej matka i siostra, które nie mogły pojąć, jak Florence mogła się zbuntować przeciwko przewidywanej dla kobiety roli żony i matki.
W XIX wieku pielęgniarstwem trudniły się głównie zakonnice, które raczej niosły ukojenie duchowe. Poza tym do tego zawodu rekrutowały się kobiety z nizin społecznych, najczęściej prostytutki – bez przygotowania zawodowego i z problemem alkoholowym. Równie często skazanym zamieniano karę więzienia na pracę na oddziałach szpitalnych. Szpitale zaś były obskurne, brudne i stanowiły raczej poczekalnię na cmentarz. Rodzina Florence uważała, że ich córka w żadnym razie nie powinna wykonywać tak haniebnego zajęcia. Zabroniono jej publicznie mówić o niedorzecznych pomysłach.
Florence była wytrwała i uparcie trwała przy swoim – ciągle czytała publikacje na temat zdrowia i szpitali. W końcu w 1850 roku udało jej się osiągnąć zgodę matki na czteromiesięcznego kursu pielęgniarskiego w Instytucie Diakonis Protestanckich w Kaiserswerth nad Renem, prowadzonym przez pastora Teodora Fliednera. To właśnie w Niemczech nauczyła się podstaw pielęgniarstwa oraz obserwacji pacjenta i zasad dobrej organizacji szpitala. Swe umiejętności doskonaliła później również w szpitalach paryskich. Wreszcie w 1852 roku mogła sama decydować o sobie. Zrezygnowała z małżeństwa z ukochanym mężczyzną (według biografów ostatni list od niego nosiła przy sobie do końca życia) i została przełożoną zakładu dla chorych kobiet z towarzystwa na Harley Street w Londynie. Ojciec dał jej roczny stały dochód w wysokości 500 funtów, co pozwoliło Florence na prowadzenie wygodnego życia i kontynuowanie kariery. Nie trzeba było długo czekać, aby dała się poznać jako doskonała organizatorka i administratorka. W pierwszej kolejności poprawiła opiekę nad chorymi. Później zajęła się podnoszeniem wydajność szpitala i poprawiła warunki pracy zarówno pielęgniarek jak i lekarzy. Poleciła między innymi zamontować dzwonki przy łóżkach chorych, aby mogli w razie potrzeby wezwać pielęgniarkę. Dzięki jej staraniom zaprojektowano i zainstalowano windy ręczne, dzięki którym szybko i sprawnie dostarczano posiłki na oddziały. Wreszcie to właśnie Florence Nightingle zawdzięczamy doprowadzenie do szpitali instalacji wodnokanalizacyjnej. Szkoliła także pielęgniarki, wciąż dbała o ich wysokie morale, dzięki czemu zawód pielęgniarki stał się synonimem kobiety o nieposzlakowanej reputacji. Jej wielkim marzeniem było stworzenie i otwarcie szkoły dla pielęgniarek. Niestety na przeszkodzie stanął konflikt polityczny – wojna krymska.
Armia brytyjska z ogromnym entuzjazmem wyruszyła na Krym. Nikt nie nie zdawał sobie sprawy, że była nie przygotowana do walki z potęgą Rosji. W szpitalach polowych żołnierze przebywali w okropnych warunkach: spali na ziemi na sianie pośród szczurów, brakowało bandaży, leków, środków znieczulających. Szybko wybuchły epidemie cholery, tyfusu i czerwonki, które zbierały ogromne żniwo. Brakowało także personelu medycznego. Śmiertelność wynosiła 42%. Wpływowy przyjaciel Florence, sekretarz w Ministerstwie Wojny, Sidney Herbert zwrócił się do niej z prośbą o zorganizowanie grupy wykwalifikowanych pielęgniarek. Na odzew nie musiał długo czekać. Za własne pieniądze zakupiła potrzebne leki i środki opatrunkowe i 21 października 1854 roku wraz z 38 pielęgniarkami, które sama przeszkoliła wyjechała w samo centrum piekła. W przepełnionym szpitalu w Scutari zastała chaos organizacyjny, brud oraz epidemię tyfusu, dyzenterii oraz szkorbut. Florence potrafiła pracować po dwadzieścia godzin bez przerwy. Często samotnie w nocnej służbie, chodziła z lampą naftową w ręku od jednego żołnierza do drugiego. Podawała im leki i posiłek. Trzymała za rękę i pocieszała. Uważała, że rany fizyczne goją się szybciej, gdy pacjenci mają zapewniony komfort psychiczny. Był to początek legendy „Damy z Lampą” lub „Anioła z Krymuˮ jak o niej mówiono. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy Nightingale poprawiła warunki sanitarne, zorganizowała kuchnię oraz pralnię szpitalną. Codziennie osobiście obchodziła każdą salę. Na efekty jej pracy nie trzeba było długo czekać – śmiertelność zmniejszyła się do 2% (chociaż podobno był to chwyt propagandowy). Nightingale zwracała uwagę nie tylko na potrzeby sanitarne i medyczne, ale również psychologiczne. Pielęgniarki podtrzymywały na duchu żołnierzy, pomagały im w pisaniu listów do bliskich, organizowały zajęcia rekreacyjne. Sama Florence zapadła prawie na wszystkie choroby jakie niosła wojna. W wyniku jednej z nich straciła wszystkie włosy.
W 1856 roku powróciła do Anglii jako bohaterka narodowa. Jeden z jej biografów napisał:
Na Krymie rangę bohaterów uzyskały dwie postacie – żołnierz i pielęgniarka. W obu wypadkach dokonało się przewartościowanie w ich publicznej ocenie i w obu wypadkach przewartościowanie to miało miejsce za sprawą panny Nightingale… To ona nauczyła oficerów i urzędników traktować prostych żołnierzy po chrześcijańsku. Już nigdy pielęgniarka nie będzie kojarzyć się nam z obrazem podpitej, rozpustnej wiedźmy… W samym środku wojennego brudu, męki i porażek panna Nightingale dokonała prawdziwej rewolucji.
Florence Nightingale zdawała sobie sprawę, że potrzebne były całościowe zmiany w metodach dokształcenia pielęgniarek oraz uzmysłowienie brytyjskiemu społeczeństwu jak wygląda wojna. Z pomocą przyjaciół z „The Times” opisała jak brytyjski rząd i armia traktują swoich żołnierzy. Po powrocie do Anglii występowała ostro przeciw dowództwu wojskowemu. Stoję przy ołtarzu zabitych ludzi i, póki żyję, będę za nich walczyć – napisała w 1856 roku. Mając poparcie premiera i królowej Wiktorii, oskarżała wysokich rangą sekretarzy Ministerstwa Wojny o fatalne przygotowanie wyprawy wojennej. Zaproponowała wiele daleko idących zmian, jednak ministerstwo większość z nich odrzuciło. Wdzięczność i pamięć okazywali jej żołnierze, którzy przy wsparciu społeczeństwa, zebrali fundusze, dzięki którym w 1860 roku Florence mogła założyć pierwszą świecką szkołę pielęgniarek The Nightingale Training School przy Szpitalu św. Tomasza w Londynie. Wkrótce podobne placówki otwarto w USA, Kanadzie i Australii. Dzięki jej staraniom kandydatki do zawodu pielęgniarki mieszkały w szkolnych internatach. Swoją olbrzymią wiedzą dzieliła się w licznych podręcznikach, publikacjach naukowych i wystąpieniach. Napisała pierwszy podręcznik pielęgniarstwa w historii: Uwagi o pielęgniarstwie. Mało kto dziś pamięta, że matka współczesnego pielęgniarstwa była także zafascynowana matematyką i analizą statystyczną. Została pierwszą członkinią Królewskiego Towarzystwa Statystycznego. Wykorzystywała metody statystyczne między innymi do analizy przyczyn zgonów żołnierzy podczas wojny krymskiej.
Z czasem zaczęła coraz bardziej niedomagać. W Turcji nabawiła się najprawdopodobniej zakaźnej, przewlekłej choroby bakteryjnej – brucelozy. Nigdy w pełni nie wyzdrowiała. Z czasem zaczynała tracić wzrok, miała też poważne kłopoty z poruszaniem się, sporo przybrała na wadze. W 1896 roku na stałe pozostawała już w łóżku. Florence Nightingale zmarła spokojnie we śnie w swoim pokoju przy 10 South Street w Londynie, 13 sierpnia 1910 roku, w wieku dziewięćdziesięciu lat. Została pochowana na cmentarzu w kościele św. Małgorzaty w East Wellow, Hampshire.
W 1913 roku w krużganku bazyliki Santa Croce we Florencji we Włoszech odsłonięto pomnik tej, która uczyniła z pielęgniarstwa zawód szlachetny i wzniosły. Zawód, który dziś podziwiamy i za który dziękujemy.
Zalecana literatura:
[1] F. Nightingale, Notes on Nursing: Commemorative Edition, Wolters Kluwer, London 2019.
[2] C. Reef, Florence Nightingale: The Courageous Life of the Legendary Nurse, Clarion Books, New York 2016.
[3] M. Bostridge, Florence Nightingale: The Making of an Icon, Farrar, Straus and Giroux, New York 2008.
[4] L. McDonald, Florence Nightingale At First Hand, Continuum, London 2010.
[5] F. Nightingale, Uwagi o pielęgniarstwie. Profesjonalne towarzyszenie choremu, Esteri Edra Urban & Partner, Wrocław 2011.
Irena z miłością i oddaniem pielęgnowała swój ukochany ogródek w Antony. Kiedy przebywała na wakacjach w ukochanym l’Arcouest chodziła czasami na wiejską potańcówkę. Fred podczas obiadów żywo dyskutował z Piotrem, tak jak kiedyś podczas niedzielnych obiadów z Marią Skłodowską-Curie. W październiku 1954 roku Irena wyjechała do Warszawy na obchody dwudziestej rocznicy śmierci Marii. Przekazała wówczas pamiątki rodzinne i listy, które miały utworzyć podwaliny pod muzeum biograficzne matki. W tym samym roku w Paryżu urządzono uroczystości dla upamiętnienia również dwudziestolecia odkrycia sztucznej radioaktywności. Pośród wielu notabli był także obecny minister oświaty. Irena jeszcze raz zgłosiła swoją kandydaturę do Akademii Nauki i oczywiście przegrała. Powód był jak zawsze ten sam – męskie grono nie dojrzało jeszcze by zasiadać w ławach z kobietami. Otrzymała za to na pocieszenie Złoty Medal Lavoisiera.
W 1955 roku w Lozannie odbył się Światowy Kongres Matek w obronie dzieci przeciwko wojnie. Irena została zaproszona i poproszona o wygłoszenie odczytu. Niestety w tym samym czasie była zajęta realizacją marzeń jeszcze z czasów Marii Curie. Już w 1942 roku Irena starała się, aby na rozległych terenach niedaleko Paryża wybudować potężne laboratoria, w których można by prowadzić wiodące badania w obszarach chemii i fizyki jądrowej. Jednak dopiero w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku uniwersytet zakupił tereny w Orsay położonym 25 kilometrów na południowy zachód od Paryża. Kiedy władze uniwersytetu zatwierdziły budżet, Irena sporządziła plany dla nowych laboratoriów fizyki jądrowej. Teraz zespoły naukowców będą mogły pracować w warunkach mniej zatłoczonych niż w paryskich laboratoriach i z finezyjnymi aparatami jak na przykład potężne akceleratory cząstek. Teraz wielkie marzenie Ireny Joliot-Curie miało zostać zrealizowane.
Zimą, wyczerpana nadmiarem pracy, ale także sytuacją polityczną, pojechała samotnie na narty. Fred był nadal osłabiony zapaleniem wątroby i wolno powracał do zdrowia. Ustalili, że on zostanie pod opieką Heleny i Piotra, a ona pojedzie trochę wypocząć. W liście do męża pisała:
To bardzo dziwne być tutaj bez Ciebie. Wierzę, że jest to jedyne miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem bez Ciebie. Codziennie żałuję, że nie mam zbyt wiele miejsca na moje rzeczy oraz dla moich spraw. I nawet żałuję, że nie mogę pościelić Ci łóżka, pomimo, że nigdy nie lubiłam tego robić.[1]
Po powrocie z wakacji powróciła do pracy w laboratorium. Pracowała dość intensywnie przez cały styczeń. Jednak jej stan zdrowia nagle, bez wcześniejszego ostrzeżenia zaczął się pogarszać. Niby stopniowo i powoli, ale systematycznie. Podobnie jak ongiś w czerwcu 1934 roku…
Irena Joliot-Curie przechodzi skomplikowaną operację ucha środkowego, ale dość szybko wraca do sił. Będzie pracowała. Będzie bawiła się z wnukami. Będzie czułą i kochaną żoną dla Freda. Niestety nie na długo. Zaczyna się męczyć. Nie może już chodzić na dłuższe spacery po okolicy. Wówczas obwozi ją swoim samochodem przyjaciółka Angèle Pompei. To właśnie jej mówi ze śmiechem – Czuję, że stałam się leniwa.[2] Jedzie jeszcze raz w góry do Szwajcarii. Jednak tym razem wraca bez większej poprawy zdrowia. Zgłasza się do szpitala im. Curie. Taksówkarz pyta kiedy może ją odebrać. Nie wiem – odpowiada cicho.[3] Lekarze oznajmiają jej, że gruźlica, na którą cierpiała przez niemal całe życie została pokonana. Niestety utrzymująca się gorączka oraz ciągły spadek wagi są niepokojącym symptomem podstępnej choroby. Diagnoza – białaczka.[4] Irena wie co oznacza ta diagnoza. Cierpię na chorobę mojej mamy – mówi przyjaciółce.[5] Traci siły z dni na dzień. Oddychanie, jedzenie, najzwyklejsze czynności życiowe sprawiają mi trudność – mówi do Angèle.[6] Wie, że umiera. Aline Perrin wyznaje – Nie boję się śmierci. Miałam przepiękne życie.[7] Irena Joliot-Curie odeszła w sobotę 17 marca 1956 roku. Miała pięćdziesiąt osiem lat.
W dzień jej śmierci ogłoszono żałobę narodową. Pogrzeb odbył się na koszt państwa. Trumna z ciałem uczonej stała w sali głównej Sorbony. Profesorowie i studenci Wydziału Nauk Ścisłych pełnili wartę przez 24 godziny. Zmieniali się co piętnaście minut. Później trumnę przeniesiono do Sceaux. Irenę pochowano w skromnym grobie niedaleko Marii i Piotra Curie. Nie było asysty wojskowej ani kościelnej. Uszanowano jej zamiłowanie do pokoju i absolutny ateizm. Oddano jej hołd. Hołd należny królowej promieniotwórczości i obrończyni pokoju. Kiedyś powiedziała:
Człowiek musi swoją pracę traktować poważnie, musi być niezależny, a nie tylko czerpać z życia przyjemność. To zawsze powtarzała mi matka, nigdy natomiast nie usłyszałam od niej, że kariera naukowa jest jedyną drogą, którą warto iść.[8]
Może i nie jest jedyną drogą, jednak dla Ireny z pewnością była.
Ja rzadko myślę o śmierci, ale gdy już to robię, myślę o niej spokojnie i bez wykrętów. (…) Brak życia po śmierci nie oznacza negacji ciągłości. Po pierwsze, mamy ciągłość następujących po sobie pokoleń, zrządzoną przez naturę. A poza tym jest jeszcze praca, twórczość, miłość – to co zostaje, po tym, jak sam człowiek, jego imię, a nawet jego kości już znikną – wyznał kiedyś Fryderyk.[9] Jednak teraz, kiedy nie było przy nim Ireny zrozumiał jak wielkie spustoszenie powoduje śmierć. Nie dla tych, którzy odchodzą lecz dla tych którzy pozostają. Jego przyjaciel, rosyjski pisarz Ilja Erenburg (1891–1967) powiedział, że byli szczęśliwym małżeństwem, chociaż tak bardzo się od siebie różnili. Irena była pełna rezerwy i raczej małomówna, a Joliot, który był generalnie gadatliwy, często milkł w jej obecności.[10]
James Chadwick wspominał:
Wiedziała, że to co myśli i mówi – czasem, być może z wyniszczającą szczerością – wpływa z wielką uwagą i szczerością na prawdy naukowe, także z okazywanym i widocznym wielkim szacunkiem we wszystkich okolicznościach. W całej swojej pracy, zarówno w laboratorium, jak i podczas dyskusji lub udziałach w komisji, stawiała sobie najwyższe standardy i była najbardziej sumienną w wypełnianiu wszelkich obowiązków, których się podjęła.[11]
Rzeczywiście Irena nigdy nie wycofała się z podjętych zobowiązań. Jej organizm był praktycznie przez całe życie wystawiony na działanie promieniowania alfa emitowanego przez polon. Jednak najbardziej prawdopodobną przyczyną rozwoju białaczki, było działanie promieniowania X podczas pierwszej wojny światowej. Królowa Belgii Elżbieta Bawarska (1876–1965) w liście do Joliota pisała – Bez wątpienia, kiedy Irena wykonywała badania tego rodzaju, zwłaszcza na froncie belgijskim koło Ypres, otrzymała ogromne dawki promieniowania rentgenowskiego, które miały w jej przypadku straszliwe skutki i których stała się ofiarą kilka miesięcy temu.[12]
Fred pozostał bez ukochanej żony, z którą spędził trzydzieści lat. Trzydzieści lat miłości i pasji. Wzajemnego zrozumienia. Strasznie tęsknię za Ireną – napisał trzy miesiące po jej śmierci.[13] W liście do Pierre’a Biquarda wyznał:
Musisz uświadomić sobie, jak wiele czarnych myśli mnie otacza, gdy znalazłem się tu, gdzie wszystko przypomina mi szczęśliwe godziny, które spędziłam z Ireną. Co za pustka! Muszę jednak mieć odwagę i żyć dla przyszłości dzieci i wnuków, którzy są wokół mnie, oraz uczuć przyjaciół takich jak ty, którzy mnie wskrzeszają.[14]
Natomiast Erenburgowi powiedział – Irena zmarła na to, co nazywamy naszą chorobą zawodową. W dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej ostrożni, ale w latach trzydziestych… Niełatwo mi z tym.[15] W liście do Ottona Hahna napisał: Irena poczuła się okropnie w tym samym momencie, gdy wracała nadzieja, że ze mną będzie lepiej. Przeżywam bardzo trudne chwile, ale udało mi się znaleźć w sobie niezbędną siłę i nie poddałem się pracując bez końca.[16] Fryderyk zdawał sobie sprawę z powagi stanu swojego zdrowia. Kiedy spotkał w Paryżu Leopolda Infelda (1898–1968) wyznał mu, że wie jak bardzo jest chory i że jego wątroba pracuje tylko w trzydziestu procentach.[17] Zdaje się, że stracił wolę życia wraz z odejściem Ireny. Wiosną 1956 roku w Antony odwiedził go Ilja Erenburg. Podczas spaceru wokół domu po pięknym ogrodzie Fred mówił:
Irena miała talent do łączenia kolorów tulipanów. Zakwitły wiosną tego roku, ale jej już nie było żeby mogła je zobaczyć. Jestem opanowany przez uczucie, że muszę się spieszyć. Chcę, załatwić różne sprawy. To nie tak, że jestem zbyt niespokojny o moje zdrowie, ale nie należy go traktować zbyt swobodnie.[18]
Dla Ireny Fred poświęcił się całkowicie budowie laboratoriów w Orsay, które był jej niespełnionym marzeniem. Pilnował planów budowy, projektów ogrodu. Pomimo, że jego czas był wypełniony wykładami i opiniami oraz sprawami politycznymi znajdował czas dla dzieci i wnuków. Nadal jednak pozostawał w kręgu polityki. W kwietniu 1958 roku pojechał kolejny, szósty i ostatni raz do Moskwy na zebranie Biura Światowej Rady Pokoju, gdzie spotkał się osobiście z Chruszczowem (1894–1971). Rozmawiali przeszło dwie i pół godziny. Wspólnie doszli do wniosku, że militarne użycie energii nuklearnej sprawi że popłynie krew ludzkości i to nie tylko krew Francuzów i Rosjan. Bomby atomowe dotyczą całej ludzkości.[19]
W sierpniu pojechał do l’Arcouest by trochę odpocząć. Odwiedzał znajomych, popłynął na ryby. Ostatnią złowił 11 sierpnia. Dzień później, 12 sierpnia wieczorem dostał nagłego bólu brzucha i krwotoku. Krzyknął. Gospodyni wezwała pogotowie, które odwiozło go na pociąg. W Paryżu natychmiast go zoperowano. Przy łóżku czuwała Helena. Dwa dni później wdała się posocznica i Fryderyk potrzebował transfuzji krwi. Tysiące Francuzów zgłosiło się do szpitala. Niestety nie udało się go uratować. Zmarł 14 sierpnia 1958 roku w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat. Przeżył Irenę tylko o dwa lata. Podobnie jak ona miał państwowy pogrzeb. Żegnały go tysiące. Spoczął obok żony w Sceaux. Era wielkich fizyków i chemików jądrowych z wolna dobiegała końca.
[1] M. Goldsmith, Frédéric Joliot-Curie. A Biography, Lawrence and Wishart, London, 1976, s. 201.
[2] E. Cotton, Rodzina Curie i promieniotwórczość, Wiedza Powszechna, Warszawa 1965, s. 136.
[3] R. Pflaum, Grand Obsession. Madame Curie and Her Word, Doubleday, New York 1989, s. 463.
[4] Kowarski w liście do Chadwicka pisał: Z pewnością od kilku lat cierpiała na jakąś postać anemii albo brak odporności na zakażenia. Wygląda mi to na chroniczne zaburzenie komórek krwi i możliwe, że miało jakiś związek z długotrwałym wystawieniem na promieniowanie. [Za:] D. Brian, Rodzina Curie, Amber, Warszawa 2006, s. 384.
[5] Cytat za filmem: Wyjście z cienia – historia Ireny i Fryderyka Joliot-Curie, reż. R. Reed, USA 2009.
[7] S. B. McGrayne, Nobel Prize Women in Science. Their Lives, Struggles, and Momentous Discoveries, 2nd Ed., Joseph Henry Press, Washington, D.C., 2006, s. 142.
[8] S. Emling, Maria Skłodowska-Curie i jej córki, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2013, s. 293.
[20] Fragment francuskiej piosenki pt. „Non, je ne regrette rien„. Tekst Michela Vaucaire, kompozycja Charles Dumont, wykonanie Edith Piaf – ulubiona piosenkarka Fryderyka Joliot-Curie.
Koniec wieku dziewiętnastego był prawdziwym przełomem dla fizyki i chemii jądrowej. W 1898 roku Maria Skłodowska-Curie i jej mąż Pierre Curie odkryli polon i rad, rok później André-Louis Debierne doniósł o odkryciu aktynu. W 1900 roku Ernest Rutherford i Harriet Brooks badając emanację radu odkryli radon. Osiemnaście lat później Lise Meitner i Otto Hahn dopełnili tablice Mendelejewa kolejnym odkryciem pierwiastka radioaktywnego – protaktynu. W ten sposób obok uranu i toru nauka poznała kolejne pierwiastki radioaktywne. Pozostawała jednak pewna luka w pierwszej grupie głównej układu okresowego: pod cezem, a przed radem. Czekała ona na kobietę, która ostatecznie miała wydrzeć Matce Naturze ostatni naturalny pierwiastek radioaktywny. Marguerite Perey, podobnie jak jej mentorka Maria Sklodowska-Curie, odkryła pierwiastek chemiczny, który nazwała fransem.
Marguerite Catherine Perey urodziła się 19 października 1909 roku w Villemomble pod Paryżem w protestanckiej rodzinie należącej do klasy średniej. Była najmłodszą z pięciorga rodzeństwa. Jej rodzicami byli Emile Louis Perey, właściciel młyna oraz Anne Jeanne Ruissel. Niestety rodzina nie miała wiele szczęścia zarówno w finansach jak i życiu codziennym. Krach na giełdzie oraz śmierć ojca w marcu 1914 roku, spowodowały tak znaczne trudności finansowe rodziny, że uniemożliwiło to Marguerite i jej rodzeństwu zdobycie wyższego wykształcenia. Wprawdzie matka starała się jak mogła utrzymać rodzinę – dawała lekcje gry na pianinie – jednak nie była wstanie zapewnić tak wysokiego komfortu finansowego, który umożliwiłby dzieciom studiowanie. Dlatego właśnie Perey uczęszczała do państwowej szkoły technicznej dla dziewcząt (fr. École d’Enseignement Technique Féminine), kosztem wymarzonych studiów medycznych. Technikum chemiczne ukończyła w 1929 roku uzyskując Diplome d’Etat de Chimiste. W tym samym roku została zatrudniona w Instytucie Radowym w Paryżu. We wspomnieniach przytaczała pierwsze spotkanie z Madame Curie: Opuściłam ten ciemny dom, przekonana, że to był pierwszy i ostatni raz. Wszystko wydawało się tam melancholijne i posępne, i poczułam ulgę, myśląc, że bez wątpienia tam nie wrócę. Sądzę, że dla młodej dziewczyny bez wyższego wykształcenia i doświadczenia był to mimo wszystko niewątpliwy zaszczyt.
Perey myliła się jednak i kilka dni po rozmowie z Madame Curie otrzymała list z informacją, że została zatrudniona. Kolejne spotkanie z uczoną w laboratorium zrobiło na niej już inne wrażenie. Po latach wspominała: Ktoś wszedł bezdźwięcznie jak cień. To była kobieta ubrana na czarno. Miała siwe włosy, spięte w kok i nosiła grube okulary. Sprawiała wrażenie skrajnej kruchości i bladości. Marguerite szybko dała się poznać jako bardzo dobra pracownica. Cechowała ją pilność, inteligencja, olbrzymie umiejętności laboratoryjne i wreszcie wielki zapał do zdobywania wiedzy. Perey nie musiała długo czekać, aby zauważyła ją Maria Skłodowska-Curie. Nie musiała też długo czekać na pierwszy awans zawodowy. Wkrótce została osobistą asystentką (preparateur) i powierniczką Madame Curie, a pierwsze lata spędzone pod jej czujnym okiem z pewnością można uznać za krok w kierunku wielkiego odkrycia. Sama Perey wspominała: U boku Marii Curie nagle znalazłam się w gronie najwybitniejszych chemików francuskich. Ja, która miałam tylko jeden mizerny dyplom. Perey oddawała się pracy z pasją z jaką kiedyś pracowała młoda Maria Skłodowska. Zamieszkała w mieszkanku przy Instytucie Radowym. Była więc właściwie zawsze w pracy. Kiedy kończyła pracę w laboratorium z materiałami pod pachą wędrowała przez ogród instytutu do domu. Tam samodzielnie studiowała, śledziła najnowszą literaturę naukową. Pierwszym zadaniem jakie powierzono Marguerite było oczyszczenie aktynu (227-Ac), pierwiastka radioaktywnego odkrytego przez André Debierne w 1899 roku. Był to wówczas bardzo enigmatyczny pierwiastek – towarzyszył metalom ziem rzadkich (lantanowcom), od których bardzo trudno było go oddzielić. Jego czas połowicznego zaniku także był tajemnicą. Przez dekadę codzienne obowiązki Perey polegały głównie na swoistym rytuale: oddzielaniu czystego aktynu ze wszystkich innych składników rudy uranu. Rozpuszczała próbki w amoniaku, traktowała kwasami, podgrzewała. Na każdym etapie pracy niepożądane pierwiastki i zanieczyszczenia były spalane, ługowane, odparowywane lub wylewane, pozostawiając coraz bardziej czystą substancję aktywną. Perey wykonała setki krystalizacji frakcyjnych i z niezwykłą skrupulatnością za każdym razem mierzyła aktywność promieniotwórczą nowych preparatów. Jej sumienność, wytrwałość i entuzjazm były niezbędne dla tak wymagającego zadania. Po czterech latach pracy na lewym ramieniu uczonej pojawiła się rana, którą początkowo identyfikowała jako poparzenie kwasem. Jednak kiedy po jakimś czasie podobna rana pojawiła się na prawym ramieniu, Perey musiała zdawać sobie sprawę, że jest za to odpowiedzialny jej aktyn… W latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia mówiła – W tamtych czasach zachowywaliśmy tylko minimalne środki ostrożności. Właściwie nawet w dobrym tonie było lekceważenie wszelkiego rodzaju zagrożeń. Jej zaangażowanie wkrótce zaczęło przynosić pierwsze sukcesy.
Po śmierci Marii Skłodowskiej-Curie Pery rozpoczęła współpracę zarówno z André Debiernem – nowym dyrektorem Instytutu Radowego – jak i córką Marii Irène Joliot-Curie. Joliot-Curie chciała ustalić dokładny okres półtrwania aktynu, natomiast Debierne był zaangażowany w poszukiwanie nowych radiopierwiastków, które jak się później okazało nie istniały. Jesienią 1938 roku Perey zaobserwowała, że świeżo oczyszczony ze wszystkich radioaktywnych próbek aktyn emitował nieznane dotąd promieniowanie β, które zwiększało intensywność w ciągu dwóch godzin, a następnie pozostawało stałe. W ciągu następnych godzin i dni aktywność promieniowania ponownie wzrosła. Zaczęły także z wolna powstawać długożyjące jądra potomne. Dokładność i szybkość Perey w przeprowadzaniu eksperymentów pozwoliły jej zaobserwować zjawisko, które pozostawało niewykryte przez czterdzieści lat, przez wcześniejszych i mniej zręcznych radiochemików.
W styczniu 1939 roku Perey doszła do wniosku, że aktyn 227 ulega specyficznemu rozpadowi, w wyniku czego powstaje nowy pierwiastek emitujący promieniowanie β. Wykazywał on właściwości długo poszukiwanego „eka-cezu” o liczbie atomowej 87. Wkrótce potem uczona ustaliła jednoznacznie, że aktyn 227 ulega podwójnemu rozpadowi – w 98,8% rozpadowi β w wyniku czego powstaje izotop toru 227 o czasie połowicznego zaniku 19 dni oraz w 1,2% rozpadowi α w wyniku czego powstaje nowy, nazwany przez nią, aktyn-K (Ac-K) o czasie połowicznego zaniku 22 minuty i masie 223. O odkryciu pierwiastka 87 w komunikacie zatytułowanym O pierwiastku 87, pochodnym aktynu doniósł 9 stycznia 1939 roku, podczas cotygodniowej sesji Francuskiej Akademii Nauki, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki Jean Perrin.
Marguerite w pierwszej kolejności o swoim odkryciu poinformowała współpracującą z nią Irène Joliot-Curie. Debierne poczuł się urażony i zignorowany, że nie on pierwszy dowiedział się o odkryciu. Spowodowało to wybuch gniewu, wzrost niechęci i oburzenia, które skupiły się głównie na Irène. Nie tylko nie wyraził zgody na proponowaną nazwę nowo odkrytego pierwiastka, ale także odmówił uznania Irène za współodkrywczynię pierwiastka. Po wielu zawziętych dyskusjach Irène i Debierne postanowili uznać Perey za jedyną odkrywczynię nowego pierwiastka, dla którego na ostateczną nazwę, dla uczczenia ojczyzny odkrywczyni, przyjęto frans. Chociaż szef pracowni długo poddawał w wątpliwość pierwszeństwo Perey.
Irène Joliot-Curie zachęcała Perey do podjęcia studiów uniwersyteckich. 21 marca 1946 roku uczona obroniła pracę doktorską pt. Pierwiastek 87: Aktyn-K. W ostatnim wersie pracy Perey napisała: Dla pierwiastka 87 zaproponowano nazwę Francium (symbol Fa). Początkowo Perey optowała za nazwą catium, jednak według Joliot-Curie była to nazwa zbyt podobna do nazwy dodatniego jonu – kationu. Sama Perey pisała:
Podczas obrony mojej pracy z marca 1946 r. zasugerowałam nazwę „catium” z symbolem Cm, ponieważ miejsce 87 w układzie okresowym jest zajmowane przez najbardziej elektrododatni kation. Skonsultowałam się z Panem Debiernem, który uznał, że ta nazwa ma tę zaletę, że polega na naukowej dedukcji. Nazwa wzbudziła jednak niewielki entuzjazm i została uznana za nieestetyczną. Z drugiej strony, ponieważ symbol jest taki sam jak dla curium, jestem skłonna nadać inną nazwę. Państwo Joliot preferowali drugą nazwę, którą zaproponowałam – „Francium” z symbolem Fa.
Później symbol pierwiastka zmieniono na Fr. Członkami komisji egzaminacyjnej byli Debierne i Irène Joliot-Curie. Perey najbardziej doceniała komentarz Irène, która po obronie dysertacji powiedziała: Dzisiaj moja matka byłaby szczęśliwa.
Trudność w odkryciu fransu polegała na tym, że jest najrzadszym i najbardziej niestabilnym ze wszystkich naturalnie występujących pierwiastków. Warto pamiętać, że był czwartym naturalnym pierwiastkiem radioaktywnym odkrytym we Francji po polonie, radzie i aktynie. Jest też ostatnim odkrytym pierwiastkiem wstępującym w naturze. Perey zawsze podchodziła do fransu bardzo emocjonalnie i osobiście. Kiedy po latach od wyizolowania pierwiastka otrzymała informację o istnieniu jego dziewięciu sztucznych izotopów napisała: Nie wiedziałem, że mój frans ma teraz dziewięć braci i sióstr. Cóż za wielka rodzina krótko życiowych członków, którzy wkrótce będą świętować swoje trzydzieste urodziny! Ale mój najstarszy [izotop fransu] wciąż pozostaje najdłużej żyjącym!
Po uzyskaniu doktoratu Perey wróciła do Instytutu Radowego na stanowisku naukowca seniora i pracowała tam do 1949 roku. Według jej przyjaciela i współpracownika Jean-Pierre’a Adloffa – Perey bardzo skorzystała z autorytetu Marii Curie. Wzbudzała [podobnie jak Curie] szacunek i podziw wśród studentów, współpracowników i kolegów. Jednak obie kobiety miały niewiele wspólnego. Początkowe zaplecze naukowe Perey było elementarne. Curie zaś uzyskała dyplom uniwersytecki z matematyki i fizyki, a jej wiedza obejmowała najnowsze teorie i odkrycia epoki. Odkrycia Curie dotyczące polonu i radu wynikają z uzasadnienia wcześniejszych obserwacji, podczas gdy odkrycie fransu jest doskonałym przykładem przypadku – przypadkowego odkrycia rzeczy, których nie poszukiwano. Obie uczone cierpiały na chorobę popromienną i zmarły prawie w tym samym wieku. Jednak Curie pracowała do ostatnich tygodni swojego życia, podczas gdy Perey przez 16 lat walczyła z chorobą.
W 1949 roku otrzymała propozycję objęcia Katedry Chemii Jądrowej w Strasburgu. Nominację przyjęła mówiąc – Spróbuję przekazać nowemu zespołowi chęć rygorystycznej i radosnej pracy i w ten sposób złożyć hołd Marii Curie, mojej ukochanej i czcigodnej Mistrzyni. Zwróciła zwoje naukowe zainteresowania na biologiczne zastosowaniami fransu, mając nadzieję, że będzie on przydatny w ustaleniu wczesnej diagnozy raka. Pomimo zachęcających rezultatów projekt został porzucony z powodu braku wystarczającej ilości aktynu i niewielkiego zainteresowania lekarzy. Była orędowniczką stosowania lepszych środków bezpieczeństwa dla naukowców pracujących z promieniowaniem. Z czasem jej praca naukowa musiała ustąpić pracy kierowniczej. W 1958 roku kierowane przez nią laboratorium zostało przekształcone w Laboratorium Chemii Jądrowej przy Centrum Badań Jądrowych, gdzie pełniła funkcję dyrektora. W latach 1950–1963 pełniła funkcję członka Komisji Masy Atomowej. Nigdy nie wyszła za mąż, a cały swój czas poświęcała na obowiązki naukowe i edukacyjne. Należała do różnych organizacji i komitetów między innymi do CNRS oraz IUPAC. Otrzymała wiele wysokich odznaczeń i nagród: Nagrodę Wilde’a Francuskiej Akademii Nauk (1950), Nagrodę Le Conte Francuskiej Akademii Nauk (1960), Główną Nagrodę Nauki miasta Paryża (1960), Order Honorowy Legii Narodowej (1960), Nagrodę Lavoisiera Akademii Nauk (1964), Srebrny Medal Francuskiego Towarzystwa Chemicznego (1964) Order Narodowy Zasługi (1974). W 1962 roku Perey została wybrana jako pierwsza kobieta do Francuskiej Akademii Nauk. Tym samym dostąpiła zaszczytu, którego odmówiono Marii Skłodowskiej-Curie i Irène Joliot-Curie. Nie powinno dziwić, że jeden z członków jej rodziny powiedział – Jesteś drugą tak sławną osobą w rodzinie. W XVI wieku jeden z naszych przodków również zdobył niemały rozgłos. Mówiono na niego Martin Rozrabiaka. Należy jednak pamiętać, że zaszczyty i sukces nie przyszły łatwo.
Po wielu latach uczona wspominała:
Mogę zapewnić, że w tym czasie, trzydzieści lat temu, musiałam zmagać się z poważnymi trudnościami. Byłam pewna, że istniała nowa substancja wytworzona przez aktyn i że powinna ona mieć właściwości chemiczne typowe dla metali alkalicznych. W takim przypadku powstawałaby w wyniku emisji cząstek alfa z aktynu. Można sobie wyobrazić środki, którymi dysponowałam i których używałam: elektrometru, a następnie liczników Geigera–Müllera, które ledwo potrafiły wykryć od 100 do 120 zliczeń na minutę! Musiałam wykonać całą pracę sama, bez przerwy od 9:00 do 23:00 lub do północy. Okazjonalna obecność niektórych osób była zachętą lub przeszkodą. Pod koniec wakacji świątecznych w 1938 r. wiele myślałam o swoim projekcie i opracowałem plan pracy. Kiedy spotkałam się z Debiernem, poprosiłam o trzytygodniowy urlop, podczas którego mogłam swobodnie pracować nad swoimi pomysłami. Obiecałem zrezygnować z projektu, jeśli pod koniec tego czasu nie będę w stanie udowodnić istnienia i pochodzenia domniemanego nowego pierwiastka. Najpierw szorstko odpowiedział, że się nie zgadza, ale później niechętnie zgodził się, twierdząc, że pomysł był głupi i zakończy się niepowodzeniem. Zaczęłam więc pracować z całą intensywnością i wytrwałością, jaką mogłem zastosować, a piętnaście dni później wyniki i dowody na istnienie [fransu] miałam już w ręce. Mój pierwszy artykuł na temat istnienia pierwiastka 87 został zaprezentowany na posiedzeniu Académie des Sciences w Paryżu w styczniu 1939 r. Ogłoszenie nowego pierwiastka zostało zasadniczo skrytykowane przez Jeana Perrina, który uważał tę substancję za izotop stabilnego pierwiastka moldavium [izotopu fransu nazwanego na cześć Mołdawii]*. Trudno sobie wyobrazić, jak wiele trudności napotkałam w trakcie tej pracy. To dość normalne, ale po zakończeniu projektu nadal pojawiało się wiele przeszkód. Co więcej, miałem zaledwie 29 lat i posiadałem jedynie odpowiednik licencjatu z chemii. W mojej sytuacji wszystko to było dla mnie dużym ciężarem. Nawet jeśli czas po identyfikacji fransu przyniósł pewne zaszczyty, przeszłam również chwile pełne łez i oszczerstw wywołanych podłymi cechami ludzkiego charakteru – przejawami podłości i perfidii… Mimo to uważam, że nawet w trakcie trudnego życie, Bóg łaskawie dał mi poczucie zrozumienia wszystkich nieprzewidzianych okoliczności i dał mi siłę, aby kontynuować [pracę], nawet w czasach wielkiej choroby.
W 1967 roku przyjechała jako gość honorowy do Warszawy, gdzie brała udział w obchodach setnej rocznicy urodzin Marii Curie. Było to jej ostatnie spotkanie ze społecznością naukowców z dziedzin bliskich jej sercu: radiochemii, fizyki i chemii jądrowej. Mam wielką nadzieję, że frans przyda się do wczesnego rozpoznania raka. Moim największym życzeniem jest, aby wykonać to zadanie w przyszłości – mawiała uczona. Niestety na jak ironię frans w rzeczywistości sam był rakotwórczy. Pojawiające się rany na jej ramionach, a później dłoniach były oznakami choroby. Poddała się wielu operacjom i zabiegom. Amputowano jej palce lewej dłoni. Uczona długo walczyła z nowotworem kości, który ostatecznie zwyciężył. Marguerite Perey zmarła w wieku sześćdziesięciu pięciu lat, 13 maja 1975 roku w Louveciennes.
*Nie powinno to dziwić, gdyż ten pierwiastek jako pierwsza opisała jego doktorantka Yvette Cauchois (1908–1999) specjalistka z zakresu spektroskopii rentgenowskiej i optyki rentgenowskiej oraz pionierskich badań nad synchrotronami.
Zalecana literatura:
[1] R. Swaby, Upór i przekora. 52 kobiety, które zmieniły naukę i świat, 2017.
[2] J.-P. Adloff, G. B. Kauffman: Marguerite Catherine Perey (1909-1975), [w]: Out of the shadows, contributions of twentieth-century women to physics, wyd. Nina Byers i Gary Williams, Cambridge University Press 2010.
[3] V. Greenwood (3 December 2014). My Great-Great-Aunt Discovered Francium. It Killed Her. New York Times Magazine.
[4] J.-P. Adloff; G. B. Kauffman, Triumph over Prejudice: The Election of Radiochemist Marguerite Perey (1909–1975) to the French Académie des Sciences. The Chemical Educator. 10, 2005, 395–399.
Chciałbym, żeby zginęła tak jak w filmie „Agoraˮ w reżyserii Alejandro Amenábary. Żeby została uduszona. Bez bólu i cierpienia. Szybko. Może nagle. Chciałbym, żeby biorąc ostatni wdech do płuc widziała to, co ukochała najbardziej. Żeby widziała elipsę. Żeby umierała w przeświadczeniu piękna i prawdy. Piękna i prawdy Nauki.
Niewiele o Niej wiemy. Raczej ją wyczuwamy. Szukając Jej życia odnajdujemy drobne kawałki, które zdradzają fragmenty. Tylko fragmenty. Urodziła się około 370 roku. I już tutaj jest kłopot, bowiem według badań prof. Marii Dzielskiej, biografki uczonej, miała się urodzić około 355 roku. Została zamordowana w 415 roku. Miała więc około sześćdziesięciu lat. Być może kształciła się w Atenach. Jednak prawdopodobnie nigdy nie opuściła rodzinnego miasta. Z pewnością Jej głównym mentorem był ojciec – Teon (około 335–405), matematyk i astronom. Wiemy, że jest Autorką komentarzy do „Arytmetykiˮ Diofantosa, „Stożkowychˮ Apoloniusza czy „Kanonu astronomicznegoˮ. Z pewnością krytycznie opisała także trzecią księgę „Almagestuˮ Ptolemeusza. Wspólnie z ojcem pracowała nad komentarzem do „Elementówˮ Euklidesa. Teon uważał, że córka przewyższała go w matematycznej wiedzy i wizji. Była podobno zafascynowana krzywymi stożkowymi (elipsą, hiperbolą i parabolą). Wprawdzie do nauki pojęcie wprowadził Menechamos, jednak szczegółowe studia oddał im wspomniany już Apoloniusz z Pergii, którego prace zostały częściowo skomentowane przez Hypatię. Niestety nie mamy już tej pewności w kwestii wynalezienia przez Nią astrolabium czy areometru. Wiadomo, że jego podstawy teoretyczne podłożył Ptolemeusz. Ulepszona wersja przyrządu trafiła do Teona. Jeden z uczniów Hypatii napisał, że pomagała w budowie i zrozumieniu funkcjonowania przyrządu. Miała wymyśleć higrometr umożliwiający określanie gęstości i ciężaru płynów. Niestety nie zachował się żaden z Jej rękopisów o tym świadczący. Hypatia nauczała matematyki i uwielbianej przez siebie astronomii w aleksandryjskim Muzejonie. Była także wykładowczynią filozofii w szkole neapolitańskiej. Często wykładała publicznie – albo w swoim domu, pod którym gromadziły się tłumy, albo w salach wykładowych. Uczniowie cenili Jej talent dydaktyczny, urodę i skromność. Była autorytetem moralnym. Podziwiano Jej wiedzę, logiczne wywody, ale także umiar, prostotę ubioru, wstrzemięźliwość seksualną, miłość do Aleksandrii, w której sprawy się angażowała. Niektórzy uważali, że była ceniona przez całe miasto. W księdze Suda czytamy – W słowach wymowna i logiczna, w czynach swych rozważna i szlachetna… Miasto przywitało Ją godnie i oddało Jej należyty szacunek. I to była Jej zguba.
Władzę w Aleksandrii sprawował prefekt cesarza Teodozjusza Orestes. Był doskonale wykształconym chrześcijaninem o liberalnych poglądach. Dodajmy, że wiarę przyjął, aby uniknąć problemów natury politycznej. Tak się nie stało. Ponieważ wysoko cenił Hypatię często radził się Jej. To z kolei wzbudzało wściekłość biskupa Cyryla. Maluczkiego, zawistnego, bezwzględnego i żadnego władzy duchownego, który miłosierdzie rozumiał jako tyranię i przymus do jedynej słusznej wiary. Jego boską misją była nienawiść. Podburzał mnichów z klasztoru Nitrii, aby napadli na Orestesa. Nie trzeba było długo czekać. Wygodna broń chrześcijan – kamienie – zaczęły bombardować jego powóz. Jeden z nich poważnie zranił go w głowę. Tylko dzięki mieszkańcom ocalił życie. Zamachowiec – mnich Ammonis został stracony. Jednak Cyryl widział sprawę inaczej. Wystawił ciało niedoszłego mordercy w kościele i adorował jako męczennika! Teraz Cyryl rozpoczął kampanię nienawiści przeciwko Hypatii. Według prof. Marii Dzielskiej Cyryl żywił do Hypatii głęboką, patologiczną wręcz nienawiść:
[…] zarzuty stawiane Cyrylowi dotyczą ponadto głębszego aspektu sprawy niż tylko udziału w zewnętrznych manifestacjach wrogości i kłamstwa. Dotykają sfery jego psychologii i moralności. Cyryl uczynił coś, co można by określić naruszeniem zasad chrześcijańskiego porządku moralnego, któremu miał służyć. Stało się tak dlatego, że nie umiał pogodzić się z przegraną. Chciał być liderem społeczności aleksandryjskiej, a tymczasem to miejsce w kręgach elity zajmowała Hypatia… Pobudzało to jego ambicje, prowadziło do frustracji i patologicznej zawiści. Cyryl stawał się niebezpieczny. Aż trzy źródła mówią nam o zawiści Cyryla jako przyczynie śmierci Hypatii. Chodzi tutaj o Sokratesa, Hezychiusza i Damascjusza. Najcięższe, bezpośrednie, imienne oskarżenia o kierowanie się prymitywną, mroczną zawiścią wobec Hypatii spadają na Cyryla ze strony Damascjusza […].
Jeśli nawet nie wydał bezpośredniego rozkazu zamordowania Uczonej, to jednoznacznie ponosi moralną odpowiedzialność za to morderstwo, ponieważ na kazaniach występował przeciw aleksandryjskiej matematyczce, oskarżając ją o uprawianie magii. Należy jednak podkreślić, że są historycy, którzy nie dają temu wiary. Irene Artemi uważa, że w zachowanych dokumentach nie ma wzmianki potwierdzającej, zarzuty wobec Cyryla. Napisała – W historycznych źródłach z tamtych czasów nie ma żadnej wzmianki, że Cyryl kiedykolwiek mówił o Hypatii jako czarodziejce; wręcz przeciwnie, wydawał się mieć wielki szacunek dla jej wiedzy naukowej. W co jednak dość trudno uwierzyć. Uczona kobieta szybko została pomówiona jako wysłanniczka piekieł, czarownica, która zagrażała wierze. Która miała zagrażać Stwórcy! Według historyków Hypatię napadnięto w Wielki Post, gdy wracała powozem do domu. Głównym prowodyrem był nijaki Piotr, lektor kościelny, który z bandą święto uwielbionych mnichów wyciągnął Uczoną z powozu i zawlekł do kościoła Cezarejon. Tam obdarto Ją z szat i poćwiartowano za pomocą muszli i glinianych skorup. Jej szczątki spalono za miastem. Sokrates Scholastyk w pracy „Historia Kościoła” napisał:
Żyła w Aleksandrii pewna niewiasta imieniem Hypatia, była ona córką filozofa Teona. Udało jej się osiągnąć tak wysoki stopień wykształcenia, że przewyższała współczesnych sobie filozofów, stała się kontynuatorką wznowionej przez Plotyna filozofii platońskiej i potrafiła wykładać na prośbę zainteresowanych wszelkie, jakie by nie były, doktryny filozoficzne. Dlatego też garnęli się do niej zewsząd ci, którzy chcieli się poświęcić nauce filozofii. Ze względu na zmuszającą do szacunku szczerość i swobodę wypowiedzi, którą zapewniło jej posiadane wykształcenie, umiała mądrze występować także i wobec przedstawicieli władzy; i nie potrzebowała się wstydzić, kiedy się pojawiła wśród mężów: wszyscy nie tylko szanowali ją dla nieprzeciętnej roztropności, ale nawet czuli się onieśmieleni. Otóż tym razem przeciwko niej uzbroiła się zawiść. Ponieważ bowiem dość często spotykała się z Orestesem, fakt ten skłonił ludzi ze sfer kościelnych do wysunięcia oszczerczego oskarżenia, że to właśnie ona stoi na zawadzie i sprzeciwia się nawiązaniu przyjaznych stosunków pomiędzy Orestesem a biskupem Cyrylem. Tak więc ludzie porywczego usposobienia, którym przewodził lektor Piotr, umówiwszy się między sobą upatrzyli moment, kiedy owa niewiasta wracała skądś do domu, i wyrzuciwszy ją z lektyki zawlekli pod kościół zwany Cezarejon; tu zdarłszy z niej szaty zabili ją odłamkami skorup. Następnie rozszarpawszy ciało na sztuki poznosili poszczególne części na miejsce zwane Kinaron i spalili w ogniu. Zbrodnia ta ściągnęła na Cyryla i na Kościół w Aleksandrii niemało hańbiących zarzutów. Bo ci, co żyją według religii Chrystusowej, nie mają absolutnie nic wspólnego z morderstwami, bitwami i podobnymi do tych sprawami.
Cyryl został doktorem kościoła. Później świętym.
Chciałbym, żeby tak się nie stało i nie było to prawdą. Chciałbym, żeby Nauka była potężna poprzez prawdę, a religia poprzez miłosierdzie. Chciałbym napisać o naukowych osiągnięciach Hypatii bez rozpisywania się o dziejowej niesprawiedliwości kościoła. Chciałbym, żeby mordercy byli mordercami i nie czczono ich jako świętych. Chciałbym napisać o Niej więcej. Ponoć kiedyś powiedziała – Zachowaj swoje prawo do myślenia; lepiej podjąć ryzyko popełnienia pomyłki, niż popełnić grzech nie myślenia. […] Straszną rzeczą jest przekazywanie zabobonów, tak jakby to była prawda. Ja, podobnie jak Hypatia, w to wierzę…
Literatura zalecana:
M. Dzielska, Hypatia z Aleksandrii, UNIVERSITAS, Kraków, 2010.
J. Navarro, Kobiety w matematyce. Od Hypatii do Emmy Noether, RBA, Hiszpania, 2012.
Sokrates Scholastyk, Historia Kościoła, Pax, Warszawa 1986.
W samym sercu Afryki Środkowej, tak wysoko, że człowiek częściej drży tam z zimna, niż się poci, znajdują się wielkie, stare wulkany, wznoszące się prawie cztery i pół tysiąca metrów, niemal całkowicie pokryte bujnym, zielonym tropikalnym lasem deszczowym – góry Wirunga.
Dian Fossey przeszła do historii jako kobieta, która oddając własne życie ocaliła goryle górskie. Historia jej życia jest nie tylko niezwykle ciekawa, ale przede wszystkim inspirująca. W swojej książce „Gorillas in the Mistˮ pisała:
Spędziłam wiele lat, tęskniąc za wyjazdem do Afryki, ponieważ kontynent ten był tak odległy i oferował ogromną różnorodność wolno żyjących zwierząt. W końcu zdałam sobie sprawę, że sny rzadko same się spełniają. Aby uniknąć dalszego wyczekiwania, zaciągnęłam trzyletnią pożyczkę bankową i sfinansowałam siedmiotygodniowe safari w tych częściach Afryki, które najbardziej mi się podobały. Po miesiącach spędzonych na planowaniu trasy, z której większość znajdowała się daleko od normalnych tras turystycznych, zatrudniłam kierowcę safari w Nairobi i we wrześniu 1963 roku poleciałam do krainy moich marzeń.
Tak narodziła się legenda kobiety kochającej przyrodę ponad własne życie…
Przyszła na świat 16 stycznia 1932 roku w San Francisco w Kalifornii jako córka Kathryn i Georgeʼa E. Fosseyʼa III. Matka była modelką, zaś ojciec agentem ubezpieczeniowym. Kiedy Dian miała sześć lat jej rodzice rozwiedli się. Rok później matka wyszła ponownie za mąż za biznesmena Richarda Priceʼa. Niestety rozwód rodziców i obecność ojczyma mocno zaważyły na życiu przyszłej uczonej. Matka utrudniała ojcu Dian kontakty z córką, natomiast ojczym nigdy jej nie traktował jak własnego dziecka. Wprowadził do domu prawdziwy rygor i dyscyplinę – na przykład nie pozwalał Dian spożywać posiłków w jadalni w obecności rodziców! Dian nie mogąc znaleźć miłości w domu rodzinnym zaczęła jej szukać wśród zwierząt. Szczególnie więź emocjonalna łączyła ją z końmi, na których zaczęła jeździć w wieku sześciu lat.
Pod wpływem ojczyma zapisała się na kurs ekonomii w College of Marin. Nie czuła się tam jednak dobrze i kiedy w wieku dziewiętnastu lat spędziła wakacje w Montanie postanowiła poświęcić swoje życie badaniu zwierząt. Zapisała się na wstępny kurs weterynaryjny na University of California. Ponieważ Dian postanowiła działać w zgodzie z własnymi zainteresowaniami i pasją, a wbrew woli ojczyma, rodzice odcięli ją od źródło finansowania. Fossey od wczesnej młodości charakteryzowała się uporem i wytrwałością, co później okazało się niezwykle cenne w jej pracach nad życiem goryli górskich. Chcąc się utrzymać rozpoczęła pracę jako urzędnik, laborant, a nawet mechanik w fabryce.
Niestety ze względu na trudności w przyswajaniu fizyki i chemii oblała egzaminy na drugim roku studiów. Przeniosła się do San Jose State College, gdzie zaczęła studia z terapii zajęciowej, uzyskując tytuł licencjata w 1954 roku. To właśnie te studia przyczyniły się do jej sukcesu. Staż odbyła w szpitalu w Kalifornii, gdzie opiekowała się chorymi na gruźlicę. Rok później rozpoczęła pracę jako terapeuta zajęciowy w Kentucky, a następnie w szpitalu dziecięcym Kosair Crippled w Louisville. Cechy jej niezwykłej osobowości pozwoliły Dian nawiązać szczególnie bliskie kontakty z dziećmi, które uwielbiały swoją terapeutkę. W tym czasie zaprzyjaźniła się z żoną jednego z lekarzy Michaela Henryʼego, Mary White. Była często zapraszana na ich farmę, gdzie opiekowała się zwierzętami i jeździła konno. Ta przyjaźń była namiastką uczuć utraconych przez Dian w dzieciństwie.
Życie Dian Fossey uległo radykalnej zmianie w 1963 roku. Pożyczyła wówczas równowartość rocznej pensji (około 8000 dolarów amerykańskich), zlikwidowała konto oszczędnościowe i pojechała na siedmiotygodniową wycieczkę do Afryki. W Nairobi w Kenii poznała aktora Williama Holdena, który przedstawił ją przewodnikowi safari Johnowi Alexanderowi. Alexander został jej przewodnikiem na następne siedem tygodni po Kenii, Tanzanii i Demokratycznej Republice Konga.
W Wąwozie Olduvai w Tanzanii Fossey spotkała Louisa i Mary Leakeyʼów, którzy byli już wtedy uznanymi badaczami historii człowieka. To właśnie Louis Leakey uważał, że kobiety nadają się doskonale do obserwacji i badań małp człekokształtnych. Jako pierwszą zatrudnił Jane Goodall do badania szympansów, później Dian Fossey do pracy z gorylami górskimi i Birute Galdikas do obserwacji orangutanów (wszystkie trzy panie były nazywane Aniołkami Leakeyʼa). Zauroczona pracą Jane Goodall, Fossey zaproponowała swoją osobę do badania innych małp człekokształtnych. Kiedy poznała parę fotografów przyrody – Joan i Alana Rootów jej los został przesądzony. Para zgodziła się, aby Fossey i Alexander rozbili obóz za ich obozem. W ciągu kilku dni Dian Fossey po raz pierwszy w życiu spotkała dzikie goryle górskie. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, miłość obustronna. Miłość zmieniająca losy Dian Fossey i goryli górskich. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych Fossey opublikowała trzy artykuły w gazecie „The Courier-Journalˮ relacjonując swoją wizytę w Afryce. Dzięki artykułom oraz wcześniejszemu spotkaniu z Leakeyʼem pozwoliły Fossey przekonać uczonego w 1966 roku do tego, że jest odpowiednią osobą do badania życia goryli górskich.
Leakey zdobył fundusze na badania goryli górskich i zaproponował Fossey posadę w Afryce. Bez wahania zrezygnowała z pracy i przeprowadziła się do Afryki, chociaż w dzienniku zanotowała – Mimo że miałam spełnić swoje marzenie, nie było mi łatwo powiedzieć „do widzenia” rodzinie, przyjaciołom i moim psom. Ktoś może to nazwać przeznaczeniem, inny czymś niepokojącym. W grudniu 1966 roku przeszła podstawowy kurs suahili i prymatologii, zgromadziła odpowiednie zapasy, kupiła stary Land Rover i pojechała tworzyć legendę. W drodze do obozu spotkała się z Jane Goodall, od której dowiedziała się kilku niezbędnych spraw technicznych w pracy badawczej z naczelnymi.
Dość szybko uczona w swoim obszarze badań zidentyfikowała trzy odrębne grupy goryli. Naśladując zachowanie zwierząt, pokazując uległość wobec nich, wydając charakterystyczne, uspakajające je stęknięcia oraz jedząc ich przysmak – dziki seler została zaakceptowana przez kolejne grupy stając się z czasem członkiem ich stada. Poszczególne osobniki zaczęła, podobnie jak kilka lat wcześniej inny badacz goryli George Schaller, rozpoznawać po indywidualnych liniach i zmarszczkach wokół nosa. Początkowo wykonywała setki szkiców, a później zaczęła używać aparatu fotograficznego. Zaczęła nadawać im imiona: Wuj Bert, Digit, Beznosa, Ferdynand, Mzee, Zmarszczka, Salamon, Dora, Przylepa, Kozioł Ofiarny, Monarcha, Popcorn, Cień, Pani Moses, Kasjusz. Żeby być całkowicie szczerą: myślę, że one ciągle się zastanawiają, do którego gatunku należę! – zanotowała uczona. Podczas późniejszych wykładów mówiła, że sukces zawdzięcza doświadczeniu i pracy z dziećmi dotkniętymi autyzmem. W swojej doskonałej książce wspominała:
Nigdy nie zapomnę pierwszego spotkania z gorylami. Dźwięk wyprzedził wzrok. Zapach poprzedzał dźwięk w postaci przytłaczającego piżmowego odoru, przypominającego ludzki zapach. Powietrze zostało nagle rozerwane przez wysoką serię wrzasków, a następnie rytmiczne, ciągłe ostre uderzenia „pok-pokˮ w klatkę piersiową wielkiego, srebrnnogrzbietego samca zasłoniętego czymś, co wydawało się nieprzeniknioną ścianą roślinności. Joan i Alan Root, byli na leśnym szlaku jakieś dziesięć jardów dalej, dali mi znak, żebym się nie ruszała. Nasza trójka zamarła, dopóki echa krzyków i uderzeń w klatkę piersiową nie ucichły. Dopiero wtedy powoli pod osłoną gęstych krzewów skradaliśmy się do przodu około pięćdziesięciu stóp od grupy. Zerkając przez roślinność, mogliśmy dostrzec równie ciekawą grupę czarnych, futrzanych naczelnych wpatrujących się w nas. Ich jasne oczy wystrzeliły nerwowo spod ciężkich brwi, jakby próbując zidentyfikować nas jako znajomych przyjaciół lub potencjalnych wrogów. Natychmiast zostałam powalona przez fizyczną okazałość ogromnych kruczoczarnych ciał zmieszanych z zielenią grubej liściastej leśnej roślinności.
Niestety sytuacja polityczna w Kongo była bardzo niestabilna i jednocześnie bardzo niebezpieczna dla białej, samotnej kobiety. Dian przeniosła się do Rwandy, gdzie 24 września 1967 na obszarze Parku Narodowego Wulkanów utworzyła centrum badawcze Karisoke zajmujące się gorylami. Miejscowi dość szybko nazwali ją „Samotną kobietą mieszkającą na górze”. Praca w górach Wirunga była szczególnie trudna. Było wyjątkowo wilgotno i duszno, często padał deszcz, było mrocznie i błotniście, a ścieżki trzeba było samodzielnie wycinać maczetą. Jej upór był godny podziwu. Fossey odkryła między innymi, że samice przenosiły się między rożnymi grupami dobrowolnie, jednakże czasem były porywane. Zauważyła, że samice preferowały samców samotników, gdyż mogły wówczas zając najwyższą pozycję w tworzonym przez niego haremie. Odkryła także, że goryle żyją w stałych, poligynicznych rodzinach tworzonych przez jednego srebrnogrzebietego samca, kilka samic i ich potomstwo. Najwyższą pozycję w haremie zajmowała ta samica, która została pierwszą wybranką. Jej prace przyczyniły się do tego, że goryle przestały być postrzegane jako agresywne i rządne krwi bestie. Dostrzeżono w nich łagodność, troskliwość i emocje. Prace te już w 1974 roku pozwoliły uczonej przedstawić rozprawę opartą o wieloletnie obserwacje, dzięki którym otrzymała tytuł doktora zoologii na Uniwersytecie Cambridge. Warto podkreślić, że doktorat rozpoczęła nie mając magisterium – podobnie zresztą jak Jane Goodall. Od 1974 roku nie przerywając obserwacji terenowych, prowadziła jednocześnie wykłady gościnne na Cornell University w Nowym Yorku.
Dian Fossey właściwie od początku przebywała na ścieżce wojennej z kłusownikami. W pamiętniku napisała: Ten, kto dzisiaj zabija zwierzęta, jutro będzie zabijał zawadzających mu ludzi. Wprawdzie prawo zabraniało nielegalnych polowań na goryle w parku narodowym, ale rzadko było egzekwowane. Kłusownicy lub zleceniodawcy często przekupywali urzędników. Fossey trzykrotnie relacjonowała, że była świadkiem schwytania gorylich niemowląt do ogrodów zoologicznych. Zawsze w obronie młodych ginęły dorosłe osobniki. Nierzadko mordowano dziesięć dorosłych goryli. Z ich dłoni preparowano popielniczki, które były sprzedawane jako lokalne gadżety… W 1978 roku Fossey próbowała zapobiec eksportowi dwóch młodych goryli, Coco i Puckera, z Rwandy do zoo w Kolonii w Niemczech. Podczas schwytania niemowląt na polecenie zoo i konserwatora parku w Rwandzie, zabito dwadzieścia dorosłych goryli! Małe goryle zostały przekazane Fossey, aby wyleczyła zadane im rany odniesione podczas schwytania i niewoli. Ze znacznym wysiłkiem przywróciła je do dobrego stanu zdrowia. Wbrew zastrzeżeniom uczonej goryle zostały wysłane do Kolonii, gdzie żyły w niewoli przez dziewięć lat. Oba zmarły w tym samym miesiącu. Dian wraz z grupą pomocników patrolowała okoliczne lasy i osobiście niszczyła pułapki. W ciągu tylko czterech miesięcy w 1979 roku grupa Fossey zniszczyła 987 pułapek kłusowników w pobliżu obszaru badawczego! Natomiast w tym samym czasie oficjalni strażnicy parku narodowego w Rwandzie, składający się z dwudziestu czterech pracowników, nie wyeliminowali ani jednej pułapki. Dian przyczyniła się do schwytania i aresztowania kilku kłusowników, z których niektórzy odbywali długie kary więzienia.
Uczona zdawała sobie sprawę, że może wygrać walcząc bronią kłusowników. Wiedziała, że bali się magii. Podczas pobytów w Ameryce lub Europie kupowała czerwone maski, którymi ich straszyła, petardy, tanie zabawki i tzw. magiczne sztuczki, aby trzymać ich na dystans. Plunęłam na niego, uderzyłam go, a następnie przystąpiłam do rutynowych czynności magicznych, tym razem dodając do nich trochę gazu łzawiącego – napisała. Czasami paliła ich obozy, porwała także syna jednego z kłusowników, aby dowiedzieć się jak dotrzeć do ojca. Niektórzy twierdzili, że zdziwaczała i sama sobie zgotowała okrutny los. Jane Goodall w jednym z wywiadów mówiła, że Fossey straciła dystans naukowca zbytnio angażując się w pracę. Stawała się jednym z członków rodziny obserwowanych gorylich grup.
W tej nierównej walce nie była sama. National Geographic Society przysłało jej do pomocy Roberta (Boba) Cambella, fotografa dzikiej przyrody. Miał on filmować pracę uczonej. Kilka dni po jego przybyciu Dian dostała telegram o samobójczej śmierci ojca. Cambell okazał się idealnym słuchaczem jej długich opowieści. Rozmawiali godzinami – tak, jakby znali się od zawsze. To dzięki zdjęciom i filmom Boba świat dowie sie o problemie ochrony goryli górskich. Przy okazji przyniosły one także międzynarodową sławę Fossey. Na jednym z filmów Boba widać Dian, obok której siedzi wielki goryl. Patrzy na nią ciekawie, bierze do dłoni długopis, który trzymała uczona. Fossey opiera głowę o jego ramię. Później go dotyka, mrucząc w charakterystyczny sposób. Wielki samiec był ulubieńcem Fossey. Nazwała go Digit.
W 1970 roku Dian zorientowała się, że jest w ciąży. W Anglii dokonała aborcji. Nie możesz być dziewczyną z okładki „National Geographic” i być w ciąży – tłumaczyła potem tę decyzję. Był to pierwszy krok prowadzący do rozpadu jej związku z Cambellem. Niestety ich historia miłosna zakończyła się w 1972 roku, kiedy fotograf wyjechał do Azji. Później wrócił do żony. Teraz Fossey jeszcze bardziej poświeciła się ukochanym zwierzętom. W dzienniku napisała: Nie zaznałam jeszcze takiej rozpaczy… Niestety miała nadejść gorsza.
W 1978 roku ulubiony goryl Fossey, Digit został zamordowany przez kłusowników. Jego ciało pozbawione głowy i dłoni przyniesiono do obozu Dian. Zapłakana, przyklęknęła i z czułością pogłaskała ciało po nodze. Potem przyjaciela pochowała na cmentarzu, który urządziła nieopodal swojej chaty. Napisała list do prezydenta Rwandy: Jestem pewna, że pamięta Pan pokazanego na filmie National Geographic goryla, który zabrał mi notes i długopis, a potem bardzo łagodnie oddał je, po czym zwinął się w kłębek koło mnie i zasnął. Ten sam goryl, nazywany Digit, 31 grudnia został zakłuty przez kłusowników. Zabili go, ucięli mu głowę i dłonie i uciekli z nimi. Proszę, aby mordercy ponieśli surową karę za swoje zbrodnie. Oddałabym życie za uratowanie Digita, ale jest już za późno. W tym samym roku postrzelono w serce innego ulubieńca Dian Wuja Berta. Bronił stada. Zginała również samica Macho, która broniła syna Kwelego. Wuj Bert zdołał obronić Kwelego przed kłusownikami. Młody został jednak ranny i zmarł w mękach na gangrenę. Dian napisała:
Najnowsza wiadomość jest niewiarygodnie tragiczna. Dwudziestego czwartego lipca majestatyczny, srebrnogrzbiety Wuj Bert został zabity strzałem w serce. W trakcie tej samej napaści zastrzelono szesnasto- czy siedemnastoletnią samicę Macho, matkę trzyletniego Kwelego; pocisk przeszedł przez jej prawe ramię, następnie przez serce, złamał żebro i wyszedł na zewnątrz. Jej syn został zraniony w prawe ramię, prawdopodobnie tym samym pociskiem, ale żyje. […] Ślady wskazują, że Wuj Bert biegł na czele grupy, tak jak to miało miejsce w czasie zabójstwa Digita, starając się wyprowadzić ją na bezpieczne górskie stoki. Gdy strzelano do Macho, zawrócił, żeby jej pomóc, i został trafiony z małej odległości. Chociaż kłusownicy zabrali głowę Wuja Berta, zależało im przede wszystkim na Kwelim. Prawdopodobnie zdobyliby go, gdyby Wuj Bert nie zawrócił i za cenę własnego życia nie uniemożliwił mu ucieczki.
Z czasem Fossey stanowczo sprzeciwiała się również turystyce, ponieważ goryle były bardzo podatne na choroby przenoszone przez ludzi. Nie miały na przykład odporności na wirusa grypy, który mógł je zdziesiątkować. Uważała turystykę za ingerowanie w ich naturalne dzikie zachowanie. Zaczęto głośno mówić o jej szaleństwie, że jest niezrównoważona, że ma kłopoty z alkoholem. Fossey wyjechała do Stanów Zjednoczonych z serią wykładów, aby zdobyć fundusze do walki z kłusownikami. Napisała też książkę „Gorillas in the Mistˮ, która ukazała się w 1983 roku. Książkę dedykowała pamięci Digita, Wujowi Berta, Macho i Kweli.
Kiedy wracała do Karisoke w 1983 roku była pełna obaw, czy goryle będą ją pamiętają. Effie, gryząc łodygę selera, zerknęła na mnie, odwróciła się w bok, […] odrzuciła seler i szybko ruszyła w moją stronę – zanotowała. Z gęstwiny roślin wyłoniła się kolejna małpa i położyła się na bezgranicznie szczęśliwej Dian. Zwabiona charakterystycznymi pomrukami przybiegła reszta grupy. Wszystkie ją pamiętały. Zaczęły ją trącać, przytulać. Dian Fossey wróciła do rodziny.
Nic nie osłabiło jej miłości do zwierząt. W obozie mieszkała uratowana przez nią małpka – koczkodan czarnosiwy – Kim oraz suczka Cindy. Fossey co roku organizowała przyjęcia świąteczne dla swoich współpracowników i studentów. Wydaje się, że szczerze przyjaźniła się z Jane Goodall. Z czasem zaczęły się jej problemy z płucami. Cierpiała na zaawansowaną rozedmę płuc spowodowaną intensywnym paleniem papierosów. Na jej chorobę miały wpływ także wysokie góry i wilgotny klimat. Cierpiąc na duszność podczas wspinaczki lub pieszych wędrówek na duże odległości musiała korzystać ze zbiornika tlenowego. Wytrwale walczyła z kłusownikami. Zdarzało się też, że strzelała nad głowami turystów, aby ich zniechęcić do odwiedzania parku. Postrzeliła pani turystę? – To nieprawda. Strzelałam nad ich głowami. Nie zamienią tej góry… w jakieś zoo! – odpierała zarzuty.
Wczesnym rankiem 27 grudnia 1985 roku Dian Fossey została znaleziona martwa w swojej sypialni w górach Wirunga. Została zamordowana równie brutalnie jak jej człekokształtni przyjaciele. Prawdopodobnie się broniła. Obok ciała leżał automatyczny pistolet i magazynek z nabojami. Rana, którą jej zadano była śmiertelna. Rozcięto jej głowę maczetą. Została pochowana 28 grudnia na cmentarzu obok tych, dla których poświęciła życie. Ostatni wpis w jej dzienniku brzmiał jak motto – Gdy uświadomisz sobie wartość całego życia, mniej będziesz zastanawiać się nad przeszłością, a bardziej skoncentrujesz się na zachowaniu przyszłości.
Dzięki jej pracy goryle górskie nadal żyją na wolności.
Sprawcy morderstwa nigdy nie odnaleziono.
Literatura zalecana:
Dian Fossey, Gorillas in the Mist, Boston, Mass: Houghton Mifflin, 1983.
Farley Mowat, Wirunga. Pasja życia Dian Fossey, Warszawa: Prószyński i S-ka, 1996.
Farley Mowat, Woman in the Mists: The Story of Dian Fossey and the Mountain Gorillas of Africa, New York, NY: Warner Books, 1987.
W układzie okresowym pierwiastków chemicznych jest dzisiaj 118 pierwiastków (październik 2019 roku). Spośród tych podstawowych cegiełek Wszechświata tylko kilka zostało odkrytych przez kobiety. Jednak historia tych odkryć jest nader fascynująca.
Maria Skłodowskiej-Curie i polon oraz rad (1898)
Pierwszą kobietą, której nazwisko na trwałe wpisało się w historię odkryć pierwiastków chemicznych jest Maria Skłodowska-Curie. Badając fascynujące promieniowanie uranu odkryte przez Becquerela stwierdziła, że niektóre minerały zawierające ten pierwiastek np. blenda smolista, chalkolit czy autunit wysyłają znacznie silniejsze promieniowanie niż wynikało to z zawartości w ich składzie uranu. Uczona dokonała fenomelnego zabiegu – przeprowadziła syntezę chalkolitu i stwierdziła, że wykazuje on normalną promieniotwórczość, czyli taką jakiej należy się spodziewać ze względu na zawartość uranu w próbce. W związku z powyższym w naturalnym minerale musiała istnieć domieszka nowego, nieznanego nauce pierwiastka. Maria zanotowała: Obie rudy uranu: blenda smolista (tlenek uranu) i chalkolit (fosfat miedzi i uranylu) są o wiele bardziej aktywne niż sam uran. Fakt ów jest godny uwagi i pozwala sądzić, że te minerały mogą zawierać pierwiastek o wiele bardziej aktywny niż uran. Niestety Maria i Piotr nie byli w stanie wyodrębnić potencjalnych pierwiastków chemicznych znanymi wówczas metodami. Ich córka Irena Joliot-Curie wyjaśniała po latach:
Ze względu na to, że jedyną znaną właściwością hipotetycznego ciała [nowego pierwiastka] była jego promieniotwórczość, Piotr i Maria Curie wprowadzili nową metodę pracy, która stała się podstawową w całej radiochemii. Przeprowadzali oni chemiczne rozdzielanie różnych ciał zawartych w minerale i mierzyli promieniotwórczość każdej frakcji. Wkrótce stwierdzili, że promieniotwórczość koncentruje się z jednej strony w siarczkach strącanych z kwaśnych roztworów, z drugiej – w pierwiastkach ziem alkalicznych i niebawem przekonali się o istnieniu dwóch nowych pierwiastków promieniotwórczych: polonu i radu […], wyższych homologów telluru i baru.
Upór Madame Curie doprowadził ją do odkrycia, które zrewolucjonizowała spojrzenie na teorię materii. 18 lipca 1898 roku małżonkowie Curie ogłosili, że odkryli nowy pierwiastek chemiczny, który nazywali polonem (symbol Po, liczba atomowa 84). Donosili:
Przypuszczamy, że ciało, które wyodrębniliśmy ze smółki uranowej, zawiera nieznany jeszcze metal, zbliżony do bizmutu ze swoich właściwości chemicznych. Jeśli istnienie tego metalu się potwierdzi, proponujemy dla niego nazwę polon – od imienia ojczyzny jednego z nas.
Jednak na tym nie koniec. W połowie listopada przeprowadzili eksperymenty, dzięki którym otrzymali bardzo promieniotwórczy produkt. Wraz z Gustawem Bémontem otrzymali próbkę zawierającą bar, która była dziewięćset razy bardziej promieniotwórcza niż uran. 26 grudnia 1898 roku ogłosili, że odkryli drugi pierwiastek chemiczny, który nazwali radem (symbol Ra, liczba atomowa 88). W pracy pt. „O nowej silnie radioaktywnej substancji zawartej w blendzie smolistej” napisali:
Wyżej wyszczególnione fakty każą nam przypuszczać, że w tym nowym związku promieniotwórczym znajduje się nowy pierwiastek, który proponujemy nazwać radem. Nowy ten związek zawiera na pewno znaczną ilość baru, mimo to jednak jest on silnie promieniotwórczy. Promieniotwórczość radu musi być, zatem ogromna.
Tak zrodziła się legenda godna najwybitniejszej uczonej.
Harriet Brooks i radon (1901)
Ernest Rutherford zauważył, że związki toru nieustannie emitują radioaktywny gaz, który zachowuje właściwości promieniotwórcze przez kilka minut. Nazwał to zjawisko emanacją gazu, a później emanacją torową (ThEm). Uczony pisał: promieniowanie z tlenku toru nie było stałe, ale zmieniało się w najbardziej kapryśny sposób, podczas gdy wszystkie związki uranu emitują promieniowanie w sposób niezwykle stały. Pod kierunkiem Rutherforda ( a właściwie na jego prośbę) Harriet Brooks przeprowadziła serię eksperymentów mających na celu określenie charakteru radioaktywnych emisji toru. Wykazała także, że emanację wysyła również rad. Jej prace dowiodły, że emanacja była gazem o specyficznych właściwościach fizycznych, takich jak na przykład mniejsza masa cząsteczkowa niż masa radu. Brooks wspólnie z Rutherfordem zmierzyła szybkość dyfuzji cząsteczek gazu w powietrza. W 1901 roku uczeni ogłosili pracę pt. „Nowy gaz z raduˮ (Trans. R. Soc. Can., 7, str. 21–25), w której pisali: termin „emanacjaˮ został zastosowany do substancji emitowanej w ten sposób, ponieważ w tamtym czasie nie było dowodów, czy emisja materii była parą substancji, radioaktywnym gazem (nasze podkreślenie) czyli cząstkami materii, z których każda zawiera dużą liczbę cząsteczek. […] Musimy zatem stwierdzić, że emanacja jest w rzeczywistości ciężkimi radioaktywnymi oparami lub gazem. […] specjalne eksperymenty pokazują, że szybko się rozprasza, a także ma charakter gazowy.
Nie ulega wątpliwości, że w 1901 roku Harriet Brooks i Ernest Rutherford udowodnili, że emanacja (dziś zwana radonem, pierwiastek 86) jest radioaktywnym gazem. Należy zauważyć, że Rutherford i Brooks […] opisali swoje wysiłki, aby określić naturę emanacji. Nie można było wyizolować znacznej objętości gazu ani zidentyfikować żadnych nowych linii widmowych. W rezultacie doszli do wniosku, że objętość jakiegokolwiek gazu była niewielka. Wykorzystali urządzenie do dyfuzji gazów jako środek nie tylko potwierdzający, że emanacja jest gazem, ale także w celu uzyskania przybliżonej wartości jego masy cząsteczkowej. Podali (błędnie), że gaz miał masę atomową między 40 a 100. Niemniej jednak fakt, że wartość była znacznie mniejsza niż wartość toru, przekonał ich, że emanacja była wcześniej nieznanym gazem. Nie twierdzili wówczas, że jest to nowy pierwiastek, choć wydaje się, że tę implikację pozostawili czytelnikowi. Jak podkreślają małżonkowie Reyner-Canhamowie (badacze historii odkrycia radonu, biografowie Brooks) Rutherford został przekonany o gazowej naturze emanacji w 1901 roku w wyniku badań przeprowadzonych przez jego pierwszą studentkę, Harriet Brooks.
Lise Meitner i protaktyn (1918)
W 1899 roku André-Louis Debierne odkrył pierwiastek, który nazwał aktynem (89Ac). Był to niezwykle tajemniczy pierwiastek, bowiem charakteryzował się dość krótkim czasem połowicznego zaniku, wynoszący zaledwie trzynaście i pół lat. Powinien zatem już dawno zniknąć z powierzchni Ziemi. Ponieważ jednak wciąż zdradza swoją obecność musiał powstawać w wyniku przemiany promieniotwórczej z innego nieznanego dotąd pierwiastka chemicznego. Pierwiastek ten powinien znajdować się w układzie okresowym pomiędzy torem i uranem (90Th 91X 92U).
W 1900 roku William Crookes wyizolował nowy pierwiastek jako materiał o wysokim stopniu radioaktywności z uranu. Nie potrafił jednak scharakteryzować go jako nowego pierwiastka chemicznego. Nadał mu nazwę uran X (UX). Nie odniósł on sukcesu bowiem rozpuszczał azotan uranu w eterze, zaś pozostałość roztworu wodnego zawierała w większości mieszaninę dwóch pierwiastków: toru-234 i szukanego protaktynu-234.
W 1909 roku Frederick Soddy z 50 kg uwodnionego azotanu(V) uranylowego otrzymał osad, który wykazywał radioaktywność i emitował cząstki alfa. Według dedukcji uczonego z osadu powstawał w niewielkiej ilości produkt, którego ilość stale i regularnie rosła. Soddy zidentyfikował go jako aktyn (jego obserwacje trwały cztery lata!). Jednak nie potrafił on wyizolować szukanego pierwiastka i podać jego właściwości fizycznych i chemicznych. Warto zauważyć, że cztery lata później Soddy (i niezależnie od niego Polak Kazimierz Fajans) odkrył prawo przesunięć, na podstawie, którego stało się jasne, że pierwiastkiem, z którego powstawał obserwowany przez niego aktyn był poszukiwany pierwiastek 91.
W 1913 roku wspomniany Kazimierz Fajans zaczął prace nad uranem X. Wraz ze swoim doktorantem Osvaldem H. Göhringiem doszedł do wniosku, że jest to mieszanina pierwiastków. Nazwał je uranem X1 i uranem X2. Pierwszy z nich zidentyfikowali jako izotop toru-234, natomiast drugi izotop wchodził w skład szeregu uranowo-radowego i powstaje w wyniku przemiany beta z zidentyfikowanego izotopu toru-234. W związku z tym uran X2 powinien znajdować się dokładnie za torem, a przed uranem, czyli powinien być nowym pierwiastkiem 91. Za pomocą metod analitycznych Fajansowi udało się rozdzielić i wyizolować oba izotopy. Pierwiastek 91 charakteryzował się krótkim czasem połowicznego zaniku, wynoszącym około 1,1 minuty, dlatego uczeni nazwali go brewium (ang. Brevium) od łacińskiej nazwy brevis czyli krótki.
Wszystkie te zagadki zaczęły w szczególności interesować Lise Meitner, która wspólnie z Ottonem Hahnem rozpoczęła poszukiwania pierwiastka 91. Nadała mu nawet nazwę – Abrakadabra. Meitner i Hahn udoskonalili technikę rozdziału oraz założyli, że nowy pierwiastek powinien mieć właściwości zbliżone do tantalu (pierwiastek 73). Zaczęli – wzorem Marii Skłodowskiej-Curie – badać pechblendę, w której pokładali dużą nadzieję. Hahn i Meitner odkryli nową metodę analityczną umożliwiającą oddzielanie wyizolowanych z pechblendy pierwiastków należących do grupy tantalu z minimalnymi ilościami innych substancji promieniotwórczych.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa Hahn pojechał na front, zaś główne prace nad pierwiastkiem Abrakadabra wykonywała Lise Meitner. W listach do Hahna donosiła o postępach pracy. Pisała między innymi, że otrzymała wystarczającą ilość materiału do badań, że zamówiła specjalne platynowe naczynia odporne na działanie fluorowodoru, że jedna z próbek wykazuje znaczną aktywność, której nie można przypisać żadnemu znanemu pierwiastkowi. Praca, którą wykonała Lise Meitner polegała na izolacji oraz zbadaniu właściwości fizycznych i chemicznych nowego pierwiastka chemicznego, a także wykazaniu, że jest on pierwiastkiem macierzystym aktynu. Uczona długo i bardzo skrupulatnie mierzyła wysyłane promieniowanie przez protaktyn. Na podstawie pomiarów doszła do wniosku, że w wyniku przemiany alfa nowy pierwiastek przekształca się w izotop aktynu. Po żmudnych i bardzo trudnych eksperymentach chemicznych Meitner 19 czerwca 1917 roku napisała do Hahna: Mam dobre wiadomości dotyczące naszej pracy. Preparat nr 9 naprawdę wydaje się istotny, aktywność alfa jest najwidoczniej już stała. Myślę, że mamy tę substancję w ręku. 17 stycznia 1918 roku donosiła: […] aktywność [pierwiastka] jest bardzo słaba, ale można ją zmierzyć z całkowitą pewnością i może być zweryfikowana przez prędkość zaniku… W każdym razie teraz możemy myśleć o bardzo szybkiej publikacji. 16 marca 1918 roku w prestiżowym niemieckim czasopiśmie naukowym, Physikalische Zeitschrift, Lise Meitner i Otto Hahn przedstawili artykuł pt. Macierzysta substancja aktynu, nowy pierwiastek radioaktywny o długim okresie półtrwania. Napisali między innymi: Przypuszczenie, że pechblenda była odpowiednim materiałem wyjściowym okazało się w pełni uzasadnione. Udało nam się odkryć nowy pierwiastek radioaktywny, wykazując jednocześnie, że jest to substancja macierzysta aktynu. Dlatego też proponujemy dla niego nazwę protaktyn. Później nazwę zmienili na protaktyn. Chociaż nie od razu była ona oczywista.
Stefan Meyer w liście do Lise pisał: Z Twojego listu wynikają strasznie trudne pytania o protaktyn. Wolałbym nazwy Lisonium, Lisottonium, etc. W związku z tym proponuję symbol Lo, ale niestety one się nie nadają, jeśli ktoś pragnie ogólnej akceptacji… Chociaż mimo iż nadal wolę Lisotto, to wiele bardziej znaczące jest, że został odkryty Pa lub Pn, niż pojawiające się najpiękniejszej nazwy. Otto Hahn wspominał: Z powodu wybuchu wojny nie znaliśmy publikacji Soddy’ego i J. A. Cranstona, która ukazała się w tym samym czasie co nasza i donosiła o substancji macierzystej aktynu. Soddy i Cranston próbowali otrzymać tą substancję z pechblendy poprzez sublimację. Preparaty otrzymywali w wyniku zwiększenia ilości emanacji aktynowej, wykazując wzrastające stężenie aktynu. Przy pewnych założeniach, Soddy i Cranston wyliczyli w przybliżeniu czas półtrwania dla aktynu na 3500 lat. […] Nie mogli jednak określić żadnych informacji o charakterystycznych właściwościach nowej substancji. […] Oryginalnymi odkrywcami pierwiastka byli Fajans i Göhring, dlatego mieli prawo do nadania mu nazwy brewium, ze względu na krótki czas półtrwania. Ale Międzynarodowa Komisja Atomowa nie mogła stosować tej nazwy dla pierwiastka, który my odkryliśmy, ponieważ miał on czas półtrwania wielu tysięcy lat. W związku z tym, w pełni uzasadnione okazało się nazwanie długowiecznego izotopu brewium protaktynem (Pa).
Po długich i trudnych dyskusjach z Fajansem ustalono, że nowy pierwiastek będzie nazywał się protaktyn. A dziś, chociaż doskonale wiadomo, że całą pracę wykonała Lise Meitner, tylko dzięki jej uprzejmości i lojalności wraz z nią za odkrywcę pierwiastka 91 uważa się Ottona Hahna.
Ida Tacke-Noddack oraz mazur i ren (1925/1926)
W 1913 roku brytyjski uczony Henry Moseley przeprowadził systematyczne badania widma promieniowania rentgenowskiego emitowanego przez uprzednio wzbudzone pierwiastki chemiczne. W oparciu o otrzymane wyniki przewidział istnienie brakujących w układzie okresowym pierwiastków o liczbach atomowych 42, 43, 72 i 75. Dzięki jego badaniom Holender Dirk Coster oraz Węgier György von Hevesy pracujący w instytucie Bohra w Kopenhadze odkryli hafn (Hf, liczba atomowa72).
Ida Tacke-Noddack i jej mąż Walter skupili się na pierwiastkach chemicznych o numerach 43 i 75. Szczególnie ciekawym pierwiastkiem był pierwiastek 43. Na przestrzeni lat wielokrotnie donoszono o jego odkryciu i proponowano różne nazwy: w 1818 roku Polinium (gr. szary), w 1844 roku Pelopium (na cześć Pelopsa syna Tantala), w 1846 roku Ilmenium (od gór Ilmensky), w 1877 roku Davyum (na cześć wybitnego chemika Humphrey’a Davy’ego), w 1896 roku lucium (łac. lux, świato) czy w 1908 roku nipponium (jap. Japonia). Ida przystąpiła do pracy analizując dostępną literaturę naukową. Wspominała – Od wiosny 1923 r. spędziłam dziesięć miesięcy, od wczesnego rana do późnej nocy w Państwowej Bibliotece w Berlinie przeszukując prawie sto lat literatury dotyczącej chemii nieorganicznej. Niemieckie małżeństwo uczonych zaczęło badać rudy manganu i platyny. Ida i Walter najpierw mozolnie rozpuszczali, następnie wytrącali, ekstrahowali i zatężali roztwory zawierające nowe pierwiastki. Później wytrącali je w postaci osadów (siarczków), które redukowali gazowym wodorem, następnie ogrzewali w tlenie otrzymując sublimaty bogate w ren, ale nie mazur. Przy udziale Ottona Berga zastosowali analizę opartą na spektroskopii rentgenowskiej. Otrzymane wyniki wskazywały na obecność obu pierwiastków 43 i 75 w badanych rudach. 11 czerwca 1925 roku Walther Nernst przedstawił wyniki pracy w Pruskiej Akademii Nauk. Komunikat donosił o odkryciu w niobicie i tantalicie nowych pierwiastków 43 i 75, których ilości były rzędu 10–6 do 10–7 grama. Pierwiastek 43 uczeni nazwali Masurium (mazur, symbol Ma) dla uczczenia Mazur ojczystego kraju przodków W. Noddacka, zaś pierwiastek 75 Rhenium (ren, symbol Re) od rzeki Ren (łac. Rhenus) w Nadrenii miejsca urodzenia I. Tacke.
Warto zauważyć, że równolegle z odkryciem Idy i Waltera nowy pierwiastek znaleźli Anglicy i Czesi. Podczas, gdy ci pierwsi uznali odkrycie Niemców, Czesi byli uparci i zaproponowali dla pierwiastka 75 nazwę pragium (na cześć Pragi). Musieli jednak w końcu ulec, gdyż Ida wysłała im swoje próbki, w których potwierdzono obecność pierwiastka Noddacków. W 1926 roku Ida i Walter wydzielili 2 miligramy czystego renu. Roku później Ida wydzieliła 120 miligramów tego metalu z molibdenitu, a w1928 roku z 660 kg molibdenitu gram renu. Noddackowie określili właściwości pierwiastka i zbadali jego związki. Nie zdołali jednak wydzielić czystego mazuru, ani – co gorsze –odtworzyć jego widma. Ernest O. Lawrence nazwał prawa Noddacków do odkrycia mazuru widocznymi urojeniami i dodawał, że najwyraźniej sobie ten fakt wmówili. Jednakże mazur figurował jako pierwiastek chemiczny w tablicy Mendelejewa i podręcznikach do chemii aż do 1949 roku, kiedy to w Amsterdamie podczas ustaleń konferencji Międzynarodowej Unii Chemii Czystej i Stosowanej (IUPAC) skreślono go z listy pierwiastków. W 1937 roku Carlo Perrier i Emilio Segrè otrzymali pierwiastek 43 w wyniku reakcji syntezy jądrowej, poprzez bombardowanie metalicznego molibdenu (pierwiastek 42) deuteronami (izotopami wodoru) lub neutronami. Nazwali go technetem (symbol Tc, z gr. technetos – sztuczny). W 1967 roku Segrè twierdził, że Noddackowie w kwestii mazuru byli zwyczajnie nieuczciwi.
Historyk nauki William H. Brock wyjaśnił konkretnie, dlaczego Ida i Walter powinni zostać uznanymi odkrywcami mazuru. W książce Historia chemii napisał:
Ren został łatwo uznany i niezależnie odkryty w tym samym roku przez innych badaczy, natomiast odkrycie mazuru okazało się wątpliwe. Małżonkowie Noddack zdołali wydzielić miligramowe próbki renu z setek kilogramów rud, nie udało się to jednak w przypadku mazuru. W latach trzydziestych, mimo wzmianek o mazurze w podręcznikach i umieszczaniu go w zestawieniach pierwiastków, na ogół uważano, że dane rentgenowskie nie stanowią dostatecznego dowodu istnienia tego pierwiastka. Sądzono, że Noddackowie pośpieszyli się z ogłoszeniem swego odkrycia. Jak dziś wiadomo, pierwiastek 43 (technet) jest produktem rozszczepienia uranu i wykazano, że rudy badane przez Noddacków zawierały uran w ilości umożliwiającej pojawienie się linii mazuru (technetu) w widmach rentgenowskich.
Z perspektywy czasu wydaje się więc słusznym przywrócić mazur do układu okresowego i przypisać pierwszeństwo odkrycia pierwiastka 43 Idzie i Walterowi Noddackom. Czy jest to jednak możliwe?
Marguerite Perey i frans (1939)
Poszukiwania fransu nazywanego eka-cezem były równie długie jak poszukiwanie pierwiastków Noddacków. W 1925 roku Radziecki chemik D. K. Dobroserdov twierdził, że znalazł eka-cez w próbce potasu (radioaktywność z próbki pochodziła z naturalnie występującego radioizotopu potasu-40). Opublikował wyniki pracy, a pierwiastek nazwał russium. Rok później angielscy chemicy Gerald J. F. Druce i Frederick H. Loring analizowali zdjęcia rentgenowskie siarczanu manganu(II). Zaobserwowali linie spektralne, które uważali za eka-cez. Zapowiedzieli odkrycie pierwiastka 87 i zaproponowali nazwę alkalium, gdyż byłby to najcięższy metal alkaliczny. W 1930 roku Fred Allison z Alabama Polytechnic Institute twierdził, że odkrył pierwiastek 87 podczas analizy minerałów polucytu i lepidolitu i zaproponował nazwę virginium. Cztery lata później H. G. MacPherson z UC Berkeley podważył i obalił odkrycie Allisona, co doprowadziło do otwartego sporu uczonych. W 1936 roku rumuński fizyk Horia Hulubei i jego koleżanka Yvette Cauchois przeanalizowali polucyt używając aparat rentgenowski o wysokiej rozdzielczości. Zauważyli kilka słabych linii emisyjnych, które przypuszczalnie należały do pierwiastka 87. Zgłosili swoje odkrycie i zaproponowali nazwę moldavium. Rok później prace Hulubeia zostały skrytykowane przez amerykańskiego fizyka F. H. Hirsha Jr., który odrzucił metody badawcze Hulubeja i Cauchois twierdząc, że analizowali oni linie rtęci lub bizmutu.
W 1935 roku Marguerite Perey uczennica Marii Skłodowskiej-Curie przeczytała artykuł amerykańskich naukowców, którzy donosili, że odkryli promieniowanie beta wysyłane przez aktyn. Perey była sceptyczna względem ich doniesień, bowiem energia cząstek beta nie pasowała do cząstek emitowanych przez aktyn. Miała ona spore doświadczenie z aktynem, gdyż pracowała z nim już ponad siedem lat. Domyślała się, że amerykanie muszą dysponować zanieczyszczoną próbką, w której cząstki beta emituje atom potomny tj. taki, który powstaje z aktynu i pozostaje w badanej przez nich próbce. Chcąc udowodnić swoją hipotezę przystąpiła do pracy przygotowując niezwykle czystą próbkę aktynu-227. Zadanie było czasochłonne i bardzo precyzyjne. Uczona musiała działać szybko, aby w próbce nie powstawały atomy potomne. Jej finezyjne badanie polegało na spostrzeżeniu, że niewielka część – około 1,2% – całkowitej radioaktywności aktynu pochodziła z emisji cząstek alfa. Nikt nie podejrzewał, że aktyn-227 emituje cząstki alfa przekształcając się w pierwiastek 87 o czasie połowicznego zaniku 22 minuty i jednocześnie cząstki beta (98,8%) przechodząc w izotop toru-227 (chociaż pierwsze doniesienia na ten temat pojawiły się już w 1914 roku). Jest to tzw. rozgałęzienie. Powstający w ten sposób izotop pierwiastka 227 Perey nazwała aktynem K (Ac-K).
Jej bezpośrednim przełożonym był Debierne, chociaż pracowała w laboratorium kierowanym przez Irène Joliot-Curie. Dlatego też o swoim zaskakującym odkryciu poinformowała najpierw Irène. Zaproponowała nawet nazwę catium, ale Joliot-Curie odradziła jej ją, gdyż mylnie by się mogła kojarzyć z kationem. Idąc wzorem Marii Skłodowskiej-Curie Perey zaproponowała więc nazwę dla nowego pierwiastka frans. W tym samy czasie o odkryciu dowiedział się Debierne. Uważał, że jego pracownica powinna najpierw poinformować o odkryciu jego i poczuł się urażony. Jego złość była tak potężna, że nie chciał uznać odkrycia Perey. Nie trafiały do niego żadne argumenty. Konflikt trwał kilka miesięcy. Ostatecznie zgodził się, aby uznać Perey za odkrywczynię pierwiastka i zaakceptował proponowaną przez nią nazwę frans (87Fr). Uczona w jednym z listów pisała: Mam wielką nadzieję, że frans przyda się do leczenia wcześnie rozpoznanego raka. Moim największym życzeniem jest, aby wykonać to zadanie w przyszłości. Niestety sama padła ofiarą radioaktywności – zmarła na nowotwór 15 maja 1975 roku…
Zalecana literatura:
T. Pospieszny, Pasja i geniusz. Kobiety, które zasłużyły na Nagrodę Nobla, Wydawnictwo Po Godzinach, Warszawa, 2019.
M. Fontani, M. Costa, M. V. Orna, The lost elements. The periodic table’s shadow side, Oxford University Press, New York, 2014.
I. Eichstaedt, Księga pierwiastków, Wiedza Powszechna, Warszawa 1970.
Julia Lermontowa była pierwszą kobietą na świecie, która uzyskała dyplom z chemii, pierwszą Rosjanką z doktoratem z chemii i trzecią kobietą w Europie posiadającą ten stopień naukowy. Była uważana za jedną z najważniejszych postaci w chemii. Mimo wielu naukowych zasług pozostawała zawsze w cieniu innych. Podobnie jak Maria Skłodowska-Curie, Lermontowa nie umiała być sławną. Przez całe życie Lermontowa stała w cieniu swojej przyjaciółki Zofii Kowalewskiej, matematyczki, która została pierwszą kobietą profesorem w Europie.
Uczona urodziła się w arystokratycznej rodzinie 21 grudnia 1846 roku (według kalendarza juliańskiego) lub 2 stycznia 1847 r. (według kalendarza gregoriańskiego) w Petersburgu. Jej matką była Elisawjeta Andrejewna Kossikowska, zaś ojcem generał Wsiewołoda Lermontow. Warto odnotować, że stryjkiem przyszłej uczonej był Michaił Lermontow, jeden z najważniejszych twórców romantyzmu.
Julia była wychowywana zarówno w tradycji grecko-prawosławnej, jak i rzymskokatolickiej. Rodzice Julii zaliczani byli do moskiewskiej inteligencji, mieli też szeroki światopogląd. Uważali, że kobiety powinny mieć zapewnioną edukację na wysokim poziomie. Ich córka miała opiekę zagranicznych guwernantek, co sprzyjało nauce języków obcych. Dbano także, aby uczyli ją wysokiej klasy nauczyciele prywatni. Dziewczynce pozwalano czytać i w żaden sposób nie ograniczano jej intelektualnych potrzeb. Kiedy rodzice zorientowali się, że interesują ją nauki ścisłe zadbali by miała dostęp do literatury specjalistycznej, a co ważniejsze zezwolili jej na wykonywanie eksperymentów w domu. Lermontowa początkowo myślała o studiach medycznych, jednak przeraziły ją prace w prosektorium. Postanowiła więc podjąć studia na Państwowym Uniwersytecie Rolniczym w Moskwie. Niestety pomimo poparcia wielu profesorów jej kandydatura została odrzucona. Julia nie poddała się jednak i postanowiła wyjechać na studia za granicę. Z dzisiejszej perspektywy to nic nadzwyczajnego, ale jeśli uświadomimy sobie, że żyła ona w XIX wieku, pochodziła z Rosji to jej decyzja wymagała dużej odwagi, wytrwałości i silnej osobowości. Warto podkreślić, że Julia nie była odosobniona w swoim postanowieniu.
Dzięki kuzynce Annie Jewreinowej (pierwszej kobiecie doktor prawa), poznała Zofię Kowalewską [patrz: Tomasz Pospieszny, Sofja (Zofia) Kowalewska, PSN, 2 stycznia 2019]. To właśnie ona przekonała rodziców Julii, że w towarzystwie zamężnej kobiety będzie mogła czuć się bezpiecznie, a co ważniejsze będzie miała przyzwoitkę.
Jesienią 1869 roku Julia pojechała do Heidelbergu, gdzie rozpoczęła studia na tamtejszym uniwersytecie. Zamieszkała z Kowalewskimi. Dzięki wstawiennictwu Zofii, Julia została przyjęta do laboratorium kierowanym przez Roberta Bunsena. Bunsen słynął z wielkiego oddania dla chemii. Był świetnym naukowcem i wykładowcą. Wykłady uzupełniał ciekawymi doświadczeniami. Niestety słynął też z niechęci do kobiet. Pomimo tego uległ czarowi Zofii i zgodził się na uczestniczenie w jego zajęciach Julii. Karl Weierstrass – mentor Kowalewskiej – w jednym z listów do niej pisał:
On [Bunsen] planował nie przyjmować do swojego laboratorium siebie żadnych kobiet, zwłaszcza Rosjanek. Nie chciał, żeby panna Lermontowa pracowała u niego lub słuchała jego wykładów. Wówczas Ty [Kowalewska] poszłaś do niego i błagałaś go tak żarliwie, że nie mógł się oprzeć i sprzeniewierzył się swoim zasadom.
W laboratorium Bunsena Julia zaczęła badania związków platyny polegające na rozdzielaniu jej stopów i precyzyjnym wyznaczeniu ciężaru atomowego. Prawdopodobnie na polecenie Mendelejewa podjęła też prace związane z udoskonaleniem procesów separacji innych metali z grupy platynowców. Był to wstępny, ale niezwykle ważny warunek dla kolejnego etapu ich uporządkowania w układzie okresowym, nad którym pracował Mendelejew.
W 1871 roku Lermontowa wraz z Kowalewską przeniosła się do Berlina. Tutaj rozpoczęła badania w laboratorium Augusta Wilhelma Hofmanna, jednego z najwybitniejszych chemików organików epoki. Została jego studentką, a ich współpraca zaowocowała opublikowaniem prze Julię pracy dotyczącej struktury i syntezy 4,4′-diaminoazobenzenu. 24 października 1874 roku w Getyndze Julia Lermontowa przedstawiła tezy swojej rozprawy doktorskiej związane z analizą związków metylowych. Egzaminy nie należały do najłatwiejszych, jednakże profesorowie orzekli, że zdała je magna cum laude. Warto podkreślić, że jednym z egzaminatorów był Friedrich Wöhler, który jako pierwszy uczony przeprowadził syntezę mocznika – związku organicznego z substratów nieorganicznych.
Po obronie doktoratu Julia postanowiła powrócić do Rosji. W rodzinnym kraju podczas uroczystości związanych z jej sukcesem naukowym poznała osobiście Dmitrija Mendelejewa oraz innych uczonych należących do Rosyjskiego Towarzystwa Chemicznego m. in. Aleksandra Butlerowa zwolennika wyższego wykształcenia dla kobiet. Chemik zasugerował jej by dołączyła do jego grupy badawczej. Julia przyjęła zaproszenie znanego uczonego ochoczo i została jego asystentką. Do jej zadań należały między innymi badania związane z syntezą kwasu 2-metylo-2-butenowego.
Od 1876 roku rozpoczęła współpracę z prestiżowym naukowym czasopismem „Bulletin de la Société Chimique de Paris”. W tym samym roku Julia zaraziła się durem brzusznym, którego następstwem było ciężkie zapalenie mózgu. Na szczęście wyszła z choroby i mogła w pełni sił intelektualnych powrócić do pracy. W 1877 roku zmarł ojciec uczonej Aby pomóc rodzinie Julia przeniosła się do Moskwy, gdzie w laboratorium Władimira Markownikowa rozpoczęła badania ropą naftową. Opracowała zestaw laboratoryjny do ciągłej destylacji ropy naftowej, który były wysoko ceniony przez jej współczesnych. Prowadziła też badania nad węglowodorami alifatycznymi, czego efektem była m.in. synteza 1,3-dibromopropanu.
W 1878 r. na konferencji Rosyjskiego Towarzystwa Chemicznego A. P. Eltekow omówił nową metodę syntezy rozgałęzionych węglowodorów nienasyconych. Wiele eksperymentów przeprowadziła Julia. Dziś reakcja jest znana jako reakcja Butlerowa–Eltekowa–Lermontovej (Rysunek 1).
W uznaniu jej zasług w 1881 r. przyjęto Julię do Rosyjskiego Stowarzyszenia Technicznego. Została tym samym pierwszą kobietą należącą do towarzystwa.
Julia odziedziczyła rodzinną posiadłość Semenkowo, gdzie spędzała coraz więcej czasu. W końcu osiadła tam na stałe. Zainteresowała się rolnictwem, a jej praca nad udoskonaleniem produkcji sera sprawiła, że stał się on przysmakiem sprzedanym w całej Rosji i na Ukrainie. Wiosną 1889 r. poważnie zachorowała na obustronne zapalenie płuc. Jesienią tego samego roku pojechała do Sztokholmu, by odwiedzić Kowalewską. Nagła śmierć przyjaciółki w 1891 r. głęboko ją poruszyła. Julia przysposobiła córkę Zofii Fufę. W grudniu 1919 r. Julia Lermontowa doznała wylewu do mózgu, w wyniku którego zmarła. Nigdy nie wyszła za mąż. Jej pasierbica Fufa Kowalewska uznawała ją za matkę. Odziedziczyła jej cały majątek.
Literatura zalecana:
M. Offereins, Julia Lermontova (1846-1919), [w] J. Apotheker, L.S. Sarkadi, European Women in Chemistry, Wiley-VCH Verlag GmbH & Co. KGaA, 2011, s. 27–30.
M. Creese, Early Women Chemists in Russia: Anna Volkova, Iuliia Lermontova, and Nadezhda Ziber-Shumova, Bull. Hist. Chem., 1998, 21, s. 19–24.
E. Roussanova, Julia Lermontowa – die erste promovierte Chemikerin, Nachrichten aus der Chemie, 2003, 51 (12), s. 1296–1297.
A. H. Koblitz, Science, Women, and the Russian Intelligentsia: The Generation of the 1860s, Isis, 1988, 79 (2), s. 208–226.