Nowa książka Zbigniewa Grochowskiego

 

Nakładem toruńskiego Wydawnictwa Adam Marszałek w końcu 2020 roku ukazała się książka Zbigniewa Grochowskiego pt. Maria Skłodowska-Curie i Warszawa. Miasto rodzinne Polki wszech czasów. 400 (200 plus 200) zadań i rozwiązań. Publikacja bardzo mnie zaciekawiła i postawiłam przyjrzeć się jej bliżej.

 

Autor jest znanym toruńskim historykiem i pedagogiem, a także popularyzatorem wiedzy. Od lat wydaje książki w formie gotowych zestawów pytań i odpowiedzi, dotyczące zarówno historii miast (m.in. Toruń, Włocławek, Warszawa, Bydgoszcz, Kraków czy Hrubieszów) jak i postaci historycznych (prezydenci Torunia, Bolesław Prus, Stefan Wyszyński). W niniejszej recenzji skupię się na części poświęconej Madame Curie, ponieważ nie jestem varsavianistką.

 

Publikacja zawiera 135 stron i ma miękką oprawę. Książka podzielona jest na dwie równe części – pierwsza dotyczy życia Marii Skłodowskiej-Curie, druga dziejów Warszawy – dalej chronologiczne na rozdziały. W przypadku Madame Curie są to dwa rozdziały dotyczące okresu „warszawskiego” i „paryskiego” w jej biografii.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest przebogata ikonografia. Mimo, że jakoś prezentowanych ilustracji jest niezbyt dobra, większość jest monochromatyczna i są niewielkich rozmiarów, to imponująca jest ich liczba. W części dotyczącej Noblistki pokazane są oprócz zabytków, monet i znaczków także pomniki, a nawet okładki książek dotyczących Jej życia.

 

Treścią publikacji, pomijając wstęp Autora, są tylko i wyłącznie pytania w formie testu wyboru z czterema możliwymi odpowiedziami każde. Na końcu jest czytelny klucz do odpowiedzi. Pytania o życie i prace Uczonej obejmują także jej męża, córki oraz rodzeństwo. Znajdzie się także kilka pytań o pomniki Marii Skłodowskiej-Curie w Polsce, a także o filmy fabularne i seriale o Niej. Stopień trudności pytań jest zróżnicowany (choć nie jest to w żaden sposób oznaczone w książce). Znajdą się w niej zatem pytania dla dzieci, dla młodzieży, a także dla dorosłych.

 

Na końcu publikacji Autor podaje ponad 100 pozycji bibliograficznych, na podstawie których układał pytania. Trzeba przyznać, że bibliografia dotycząca Marii Skłodowskiej-Curie jest bardzo bogata i obejmuje zarówno popularne biografie w formie książkowej, jak i książki mniej znane, a także artykuły prasowe. Znajdują się tam również najnowsze pozycje wydawnicze, takie jak Ze wspomnień o Marii Skłodowskiej-Curie. Złapane wiersze, pamiątkowe chwile Heleny Skłodowskiej-Szalay (Warszawa 2019).

Jeśli miałabym wskazać wady książki Zbigniewa Grochowskiego to byłyby to ilustracje. Aż się prosi, aby były większe i czytelniejsze. Z drugiej strony, gdyby powiększyć ilustracje, książka byłaby co najmniej dwa razy większa (co zapewne generowałoby większe koszty wydawnicze). Przy czym należy pamiętać, że książka jest przede wszystkim zbiorem testów i ilustracje mają raczej zaciekawić i wskazać drogę do dalszych poszukiwań. Umieszczone w książce fotografie nie są podpisane indywidualnie – autorzy podpisani są zbiorowo w stopce. Drugim, znaczenie poważniejszym, mankamentem publikacji jest bierność wydawnictwa w kwestii promocji. Książka jest tak mało znana, że nie sposób naleźć o niej informacji w serwisach książkowych czy księgarniach.

 

Książka Maria Skłodowska-Curie i Warszawa. Miasto rodzinne Polki wszech czasów w mojej opinii jest warta polecenia. Szkolne i międzyszkolne konkursy wiedzy o Madame Curie cieszyły się i nadal cieszą wielkim powodzeniem. W trakcie moich doświadczeń edukatorskich zauważyłam, że najbardziej lubiane w trakcie zajęć, zwłaszcza z najmłodszymi, były quizy. Pytania zaproponowane przez Zbigniewa Grochowskiego mogą stanowić doskonałą podstawę do zorganizowania takich konkursów i quizów dla różnorakich odbiorców. Z pewnością będzie pomocą dla nauczycieli i edukatorów.

 

Pozostaje mieć nadzieję, że Autor będzie kontynuował wątek polskich naukowców i stworzy podobne publikacje o innych postaciach zasłużonych dla historii nauki.

W tym miejscu pragnę serdecznie podziękować Panu Maciejowi Sotomskiemu –varsavianiście, przewodnikowi turystycznemu i „Łazikowi Warszawskiemu” – za informację o książce Zbigniewa Grochowskiego.

Ewelina Wajs-Baryła

 

 

_________________

Zbigniew Grochowski, Maria Skłodowska-Curie i Warszawa. Miasto rodzinne Polki wszech czasów. 400 (200 plus 200) zadań i rozwiązań, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2020.

ISBN 879-83-8180-295-6

Nowy komiks o Marii Skłodowskiej-Curie

 

W ostatnim czasie na polskim rynku wydawniczym pojawiło się sporo książek dotyczących życia i pracy Marii Skłodowskiej-Curie, między innymi: kanoniczna biografia autorstwa Ewy Curie (Warszawa 2021), wspomnienia Ireny Joliot-Curie (Warszawa 2020), biografia pióra Tomasza Pospiesznego (Warszawa 2020) czy Jana Piskurewicza (Warszawa 2020) . Jest to niezwykle budujące, ponieważ wiedza na temat Madame Curie wydaje się w Polsce wciąż niewystarczająca. Wymienione pozycje przeznaczone są dla starszego czytelnika. Zawsze pojawia się jednak niedosyt jeśli chodzi o najmłodszych odbiorców. Jakiś czas temu przedstawialiśmy listę lektur dla dzieci i młodzieży w tym ciekawą pozycję Maria Skłodowska-Curie. Światło w ciemności z tekstem Frances Andreasen Osterfelt i Anji C. Andersen oraz ilustracjami Anny Błaszczyk.

 

Fot. Piękniejsza Strona Nauki

Kilka dni temu ukazała się kolejna ciekawa pozycja dedykowana najmłodszym czytelnikom – komiks pod tytułem Maria Skłodowska-Curie. Pierwiastki promieniotwórcze. Autorami są Jordi Bayarri (rysunki i scenariusz) i Dani Seijas (kolory). Opieką merytoryczną pracę objęła dr Tayra M. C. Lamuza-Navarro, a w Polsce konsultantem naukowym był fizyk i doskonały popularyzator nauki dr Tomasz Rożek. Komiks wydał Klub Świat Komiksu. Wydawca zapowiada wydanie kolejnych opowieści między innymi o Darwinie, Einsteinie, Newtonie i Arystotelesie. Rysunki natychmiast przypomniały mi odległe czasy mojego dzieciństwa i serię filmów animowanych z serii Byli sobie odkrywcy. Być może rysunki komiksu wzbudziły nostalgię… Niemniej jednak po lekturze czytelnik otrzymuje porcję podstawowej wiedzy, zabawy, ale i wzruszeń.

Próbne szkice bohaterów komiksu, fot. Piękniejsza Strona Nauki

Poznajemy rodzinę Marii, jej ciężką drogę w zdobywaniu wiedzy, towarzyszymy jej w czasie małżeństwa z Piotrem Curie i podczas odkrywania pierwiastków radioaktywnych, aż po śmierć ukochanego męża, podróże do Ameryki i budowę Instytutu Radowego w Warszawie. Autorzy zadali sobie trud i pokazali kilka niuansów z życia uczonej na przykład spacer z Einsteinem nad Jeziorem Genewskim czy kolację z okazji jubileuszu Thomasa Edisona. Jednocześnie zadbali o ważne szczegóły z życia uczonej: dowiadujemy się, że podczas pobytu w Szczukach Maria za zgodą Żorawskiego uczyła wiejskie dzieci narażając na niebezpieczeństwo siebie i pracodawcę. Autorzy pokazali także kwestię związaną z Nagrodą Nobla z fizyki początkowo przyznanej tylko Piotrowi, który skutecznie interweniował w tej kwestii w Sztokholmie.

Fot. Piękniejsza Strona Nauki

Na zakończenie mogę tylko napisać, że szkoda, iż komiks jest tak krótki (ma 34 strony historii życia uczonej plus kilka stron uzupełnienia) bo zabawa podczas lektury była przednia. Warto dodać, że zamieszczono też album postaci ze świata Marii, w którym ilustracji bohatera towarzyszy krótki biogram (bardzo ciekawa inicjatywa), opis kongresów Solvaya (świetna ilustracja spotkania z 1927 roku), szkice postaci, wreszcie podsumowanie dr. Tomasza Rożka i kalendarium życia uczonej. Bardzo się cieszę, że ukazała się tak ciekawie pokazana historia życia uczonej. Mam nadzieję, że najmłodsi czytelnicy, podobnie jak ja wiele lat temu, ulegną fascynacji Marią Skłodowską-Curie. Serdecznie polecam!

 

Tomasz Pospieszny

 

V Kongres Solveyowski w 1927 roku — jeden z rysunków z wnętrza komiksu, fot. Piękniejsza Strona Nauki

134. rocznica urodzin Stefanii Horovitz

 

/   Tomasz Pospieszny   /

 

Portret Stefanii Horovitz, prawdopodobnie namalowany przez ojca, b.d., [za:] https://www.geni.com/people/Stefania-Horowitz/6000000009579527822, dostęp z 17 lutego 2018
Odkrycie polonu i radu w 1898 roku przez Marię Skłodowską-Curie spowodowało prawdziwą lawinę odkryć kolejnych nowych pierwiastków. Profesor Józef Hurwic przedstawił to chyba najtrafniej:

Na początku drugiego dziesięciolecia naszego wieku znano około trzydziestu różnych substancji promieniotwórczych, które uważano za odrębne pierwiastki chemiczne, w układzie okresowym zaś między ołowiem i uranem było tylko kilka miejsc nie obsadzonych. Wydawało się więc, że prawo okresowości nie stosuje się do substancji promieniotwórczych. Ich zespół stanowił istną dżunglę.

Tajemnica Natury została wyjaśniona przez Fredericka Soddy’ego w 1913 roku. Uczony zauważył, że jeden pierwiastek chemiczny może mieć kilka odmian różniących się masą atomową. W prestiżowym czasopiśmie „Nature” napisał – Są one [pierwiastki] identyczne pod względem chemicznym, a także fizycznym, z wyjątkiem kilku właściwości zależących wprost od masy atomowej. Ponieważ właściwości chemiczne izotopów są takie same, można je jedynie rozdzielić metodami fizycznymi. Dzięki koncepcji Soddy’ego liczba odkrytych pierwiastków promieniotwórczych nagle zmalała i w układzie okresowym pozostały tylko polon (84Po), radon (86Rn), rad (88Ra), aktyn (89Ac), tor (90Th) i uran (92U). Osiem innych „różnych pierwiastków” (izotopów) tak naprawdę było odmianami umiejscowionych już w układzie okresowym czterech pierwiastków. W tej niezwykłej łamigłówce istotną rolę odegrała uczona urodzona w Warszawie – Stefania Horovitz. Była ona trzecią kobietą z Polski, która po Marii Skłodowskiej-Curie i Alicji Dorabialskiej odegrała istotną rolę w nauce o promieniotwórczości.

Leopold Horovitz, Autoportret, 1915, Domena Publiczna

Stefania Renata Horovitz urodziła się 17 kwietnia 1887 roku w Warszawie. Jej ojciec, Leopold Horovitz (1838–1917), był znanym i cenionym artystą skupionym wokół dworu cesarza Józefa I. Leopold słynął ze zdolności do malowania portretów. W 1873 roku w Wiedniu na międzynarodowej wystawie zdobył złoty metal za jeden ze swoich obrazów. Apogeum jego sławy przypadło na 1896 rok, kiedy został poproszony o namalowanie portretu cesarza Franciszka Józefa I. Dzięki tak szybko rozwijającej się karierze jego rodzina nie narzekała na niedostatki. Mniej więcej w tym samym czasie Leopold wraz z żoną Rozą z Londonów (1853–1920) oraz dziećmi Jerzym (1875–1948), Zofią (1877–1941), Arminem (1880–1965), Janiną (1882–1941) i najmłodszą Stefanią przenieśli się do Wiednia. Stefania pobierała nauki w domu. Nauka była jednak na najwyższym możliwym poziomie. W 1907 roku zainteresowała się chemią i zapisała na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Wiedeńskiego. Sukcesy przychodziły stosunkowo łatwo i już w 1914 roku ukończyła studia doktoranckie specjalizując się w chemii organicznej. Promotorem dysertacji był znany chemik organik profesor Guido Goldschmiedt (1850–1915). Do jego największych osiągnięć naukowych należało między innymi określenie struktury kilku związków pochodzenia naturalnego, w tym papaweryny i kwasu elagowego. Praca Horowitz dotyczyła przegrupowania chininy pod wpływem kwasu siarkowego. Dysertacja została oceniona bardzo dobrze, a jej wynik opublikowano w dwóch pracach naukowych. Po obronie pracy doktorskiej Stefania zwróciła uwagę na chemię jądrową.

Otto Hönigschmid, przed 1921, [za:] https://badw.de/en/community-of-scholars/deceased.html?tx_badwdb_badwperson%5Bper_id%5D=1374&_badwdb_badwperson%5BpartialType%5D=BADWPersonDetailsPartial&tx_badwdb_badwperson%5BmemberType%5D=&tx_badwdb_badwperson%5Baction%5D=show&tx_badwdb_badwperson%5Bcontroller%5D=BADWPerson, dostęp z 17 lutego 2018
Pod koniec 1913 lub na początku 1914 roku rozpoczęła pracę w Instytucie Radowym w Wiedniu pod kierunkiem Ottona Hönigschmida (1878–1945). W latach 1904–1906 uczony pracował w laboratorium odkrywcy fluoru Henriego Moissana w Paryżu, a później u Theodore’a Richardsa na Uniwersytecie Harvarda. Uczony specjalizował się w badaniach węglików, krzemianów i pomiarach masy atomowej. Według opinii Kazimierza Fajansa był on mistrzem w oznaczaniu mas atomowych. Horovitz została jego protegowaną prawdopodobnie na prośbę Goldschmiedta, który był nauczycielem Hönigschmida. Co niezwykle istotne Hönigschmid miał pozytywne nastawienie do kobiet studiujących i zajmujących się nauką.

Historia rozpoczęcia ich współpracy jest niezwykła. Hönigschmid poszukując współpracownika zwrócił się z prośbą do przebywającej w Berlinie Lise Meitner, czy nie zna kogoś w Wiedniu kto kwalifikowałby się do pomocy w jego projekcie związanym z określaniem masy atomowej pierwiastków. Dzięki jej rekomendacji poznał Stefanię. Meitner i Horovitz najprawdopodobniej spotkały się w 1907 roku. Kilka miesięcy później napisał do Meitner: Przesyłam Ci pozdrowienia od panny Horovitz, która nie wierzy, że ją pamiętasz. Właśnie się z nią o to spieram. Od czerwca 1914 roku Horovitz i Hönigschmid rozpoczęli ścisłą współpracę. Otto Hönigschmid napisał do Lise Meitner – Z panną Horovitz pracujemy jak dobrzy koledzy. W tę piękną niedzielę nadal siedzimy w laboratorium od godziny szóstej. Uczeni zajęli się izolowaniem i oczyszczaniem ołowiu ze 100 kilogramów z siarczanu ołowiu pozyskanego z materiałów z Jachimowa. Praca ta była niezwykle czasochłonna i skrupulatna. Wszystkie ważone substancje musiały być izolowane w stanie czystym, a eksperymentator powinien być w stanie określić nawet najmniejszą ilość substancji, która może zostać utracona podczas eksperymentu ilościowego. Wkrótce stwierdzili, że masa atomowa ołowiu powstającego w szeregu uranowo-radowym wynosiła 206,73. Wykazali tym samym, że ołów z rozpadu jest lżejszy niż „zwykły” ołów (207,21). 23 maja 1914 roku Hönigschmid zaprezentował wyniki na kongresie Bunsena w Lipsku. Pracę wysłali także do „Monatshefte für Chemie”, a później także do „Comptes Rendus”. Uczeni wspólnie wykazali także, że odkryty przez Boltwooda i Hahna w 1906 roku pierwiastek jon to de facto izotop toru-230. Było to niezwykle ważne spostrzeżenie, bowiem wykazało, że jon i tor-230 mają takie same właściwości spektroskopowe i chemiczne, a jedyną różnicą jest ich masa atomowa. W jednym eksperymencie Horovitz podważyła istnienie pierwiastka i znalazła drugi dowód na istnienie izotopów.

Stefania Horowitz w Instytucie Radowym w Wiedniu, listopad 1915, Austrian Cenral Library of Physics

Ze współpracy Stefanii i Ottona wynika, że Horovitz była dojrzałym naukowcem i bliskim współpracownikiem swojego mentora. Potrafiła wyciągać słuszne wnioski z przeprowadzonych eksperymentów, często sama inicjowała prace nad nurtującym ją problemem. W 1914 roku Hönigschmid w liście do Meitner pisał: Teraz izolujemy ołów z czystej smółki z Jachimowa… Mamy nadzieję, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni przed świętami przeanalizujemy te przygotowane [próbki] ołowiu… W 1922 roku w wykładzie noblowskim Frederick Soddy również podkreślił udział Stefanii Horovitz w pracach nad izotopami. Powiedział między innymi – Jednocześnie prace nad ołowiem z minerałów uranowych były prowadzone przez T. W. Richardsa i jego studentów na Harvardzie, a także przez Hönigschmida i Mlle. Horovitz, którzy podali prawidłowe wartości [masy atomowej ołowiu]. Historyk nauki Lawrence Badash podkreślił, że Hönigschmid i Horovitz przedstawili najbardziej przekonujące dowody potwierdzające istnienia izotopów, a ich prace eksperymentalne potwierdziły jednocześnie pracę wykonaną w trzech innych laboratoriach.

Niestety pod koniec pierwszej wojny światowej współpraca uczonych została przerwana. Hönigschmid przyjął etat na Uniwersytecie w Monachium i opuścił Wiedeń. Z niejasnych dziś powodów Horovitz opuściła Wiedeń i na krótki czas porzuciła karierę naukową. Według opinii członków rodziny chciała pocieszyć matkę po śmierci ojca i w 1917 roku wróciła do Warszawy. Siedem lat później, w 1924 roku wróciła do Wiednia i zafascynowała się psychologią adlerowską. Wspólnie z Alice Friedman zaczęła organizować dom zastępczy dla dzieci z trudnościami w nauce. W 1937 roku, prawdopodobnie z powodów politycznych, Horovitz opuściła Wiedeń i po raz kolejny przeprowadziła się do Warszawy. Wybitny polski radiochemik Kazimierz Fajans w liście do Elisabeth Rona (jedna z uczonych pracujących w Instytucie Radowym w Wiedniu) pisał:

Prawdopodobnie nie otrzymałaś z Wiednia żadnych informacji o losie dr Stefanii Horovitz. Dowiedziałem się o tym od wspólnego krewnego z Warszawy. Stefania przeprowadziła się tam [do Warszawy] po I wojnie światowej i po tym jak jej rodzice zmarli w Wiedniu, aby dołączyć do swojej zamężnej siostry [Zofii Natanson]. Nie była aktywna w chemii, a obie [siostry] zostały zlikwidowane przez nazistów w 1940 roku.

Kiedy Warszawa została okupowana przez nazistów, Horovitz i jej siostra miały szansę ucieczki z getta. Jednak w obawie przed prześladowaniem ukrywających się Żydów obie zdecydowała się udać na Umschlagplatz. Były wśród tysięcy Żydów, którzy zostali przetransportowani do obozu zagłady w Treblince. Obie zginęły. Ich losy są nieznane.

Pod koniec drugiej wojny światowej 14 października 1945 roku Otto Hönigschmid wraz z żoną popełnili samobójstwo.

Reszta jest milczeniem…

 

Zalecana literatura:

  1. F. Rayner-Cnaham, G. W. Rayner-Canham, Stefanie Horovitz: A Crucial Role in the Discovery of Isotopes, [w]: A Devotion to Their Science: Pioneer Women of Radioactivity, red.: M. F. Rayner-Cnaham, G. W. Rayner-Canham, McGill-Queen’s University Press, Québec, 1997.
  2. M. Rentetzi, Stephanie Horovitz (1887–1942), [w]: European Women in Chemistry, red.: J. Apotheker, L. S. Sarkadi, Wiley, Verlag, 2011, str. 75–79.
  3. M. Rayner-Canham, G. Rayner-Canham, Stefanie Horovitz, Ellen Gleditsch, Ada Hitchins, and the Discovery of Isotopes, Bulletin for the History of Chemistry, 25(2), 2000, str. 103–108.
  4. B. Van Tiggelen, A. Lykknes, Celebrate the Women Behind the Periodic Table, Nature, 565, 2019, str. 559–561.

 

 

Maniusia Skłodowska

Maniusia Skłodowska w rodzinnym domu przy placu Trzech Krzyży w Warszawie, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Kilka dni temu miała miejsce premiera książki Ewy Curie pt. „Maria Curie”, o której już dla Państwa pisaliśmy.

Korzystając z tej okazji, dzięki uprzejmości Pana dr. inż. Piotra Chrząstowskiego, możemy się z Państwem podzielić przepięknymi portretami Ewy Curie w wieku dziecięcym, autorstwa Marii Skłodowskiej — nazywanej w rodzinie Maniusią.
Maniusia Skłodowska w rodzinnym domu przy placu Trzech Krzyży w Warszawie, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Maniusia była bratanicą Marii Skłodowskiej-Curie, a babcią Pana Chrząstowskiego. Mieszkała w Paryżu z rodziną Curie w latach 1910–1911. Szkice ołówkiem powstały w kwietniu i maju 1911 roku w trakcie podróży do Włoch, m.in. w miejscowości Santa Margherita.
Ewa Curie wiosną 1911 roku, sportretowana ołówkiem przez Maniusię Skłodowską, Santa Margherita k. Genui, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Ewa Curie na portrecie autorstwa Maniusi Skłodowskiej, wiosna 1911, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
 
______________________________________
Zapraszamy Państwa do przeczytania fragmentu książki Tomasza Pospiesznego pt. Maria Skłodowska-Curie. Zakochana w nauce, a w nim wspomnienia Maniusi o sławnej Ciotce:
 
 
W czasie moich studiów (1910–1911), gdy mieszkałam u Ciotki w Sceaux pod Paryżem, miałam możność i szczęście stałego z Nią kontaktu i życia w nieporównanej atmosferze Jej domu. Wielką uczoną była Maria Curie w swoim laboratorium, w którym zresztą spędzała większą część swego życia, nie przerywając pracy nawet przy wysokiej temperaturze, którą miewała często z powodu złego stanu zdrowia. […]
W domu zaś była to cicha, spokojna kobieta o wielkich szarych oczach, z aureolą jasnych włosów wokół głowy, przeważnie milcząca i zmęczona, lecz umiejąca się uśmiechać dziecinnym, słodkim uśmiechem. „La douce Mé”, jak ją nazywały uwielbiające ją córki. Niezapomniana „słodka Mé” – cicho niemal bezszelestnie poruszająca się po domu w miękkim, szarym, wełnianym szlafroku, przypominającym habit.
Mimo złego stanu zdrowia i ciężkiej absorbującej pracy – Maria Curie interesowała się w domu wszystkim – nawet smażeniem konfitur, które odbywało się według Jej wskazówek. Była przy każdej mierze sukienek, które szyto Jej córkom, lubiła, gdy śpiewałyśmy polskie i francuskie piosenki, gdy pracowałyśmy w ogrodzie pod Jej kierownictwem – twierdząc przy tym żartobliwie, że mam talent do ogrodnictwa. Przyjeżdżając w południe podmiejską kolejką na lunch zawsze przywoziła osobiście przez siebie zakupione w Paryżu smakołyki dla urozmaicenia posiłków, głównie celem dogodzenia szalenie podówczas grymaśnej Irenie.
Nigdy nie zapomnę uroczych wieczorów przy okrągłym stole, gdy Ciotka wracała po całodziennej pracy do domu. Irena mająca wówczas 13 lat i malutka pięcioletnia Ewa (Evette, albo Ewiątko, jak ją pieszczotliwie nazywała Matka) starały się każda na swój sposób i co dzień na nowo pozyskać Jej względy. Irena niesłychanie zaborcza w stosunku do matki, przeważnie opowiadała jej o swoich sukcesach w nauce, a Ewa krzątała się szczebiocąc jak ptaszek koło stołu, byleby tylko najdroższa Mé i na nią zwróciła uwagę.
Maniusia Skłodowska w rodzinnym domu przy placu Trzech Krzyży w Warszawie, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Swoje wspomnienia Maniusia spisywała po latach. Rękopis wspomnień bratanicy Marii Skłodowskiej-Curie liczy 58 stron. Wspomnienia przedstawiają jej wielką ciotkę jako niezwykle cichą i skromną osobę. Ich treść jest bardzo intymna i osobista, przywołują Marię Skłodowską-Curie jako osobę niezwykle rodzinną. Według informacji pozyskanych od dr. Piotra Chrząstowskiego ostateczną wersję wspomnień jego babcia napisała w 1967 roku (zmarła w październiku 1976 roku). Ich większą część zajmują wspomnienia związane z Marią Skłodowską-Curie, co wyraźnie wskazuje, że Maria Goetel-Szancenbach była zafascynowana ciotką.
Maria ze Skłodowskich Goetel-Szancenbachowa, Archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Pierwsza strona wspomnień Marii Goetel-Szancenbachowej Aby ocalić od zapomnienia, 1967, materiał niepublikowany, archiwum rodzinne Piotra Chrząstowskiego
Składamy serdecznie podziękowania Panu dr. inż. Piotrowi Chrząstowskiemu za udostępnienie przepięknych fotografii Babci,  szkiców jej autorstwa oraz fragmentu rękopisów.
Tomasz Pospieszny & Ewelina Wajs

„Maria Curie” — premiera nowego wydania książki Ewy Curie

Ewa Curie podczas pracy, 1961 ©The New York Times

Maria Skłodowska-Curie jest najbardziej znaną uczoną na świecie. Odkrycie polonu i radu oraz badanie radioaktywności niewątpliwie wystarczą, a by wpisać Jej nazwisko do panteonu naukowych sław. Jej legendę utwierdziła jednak w dużej mierze młodsza córka uczonej – Ewa Curie. Po śmierci matki rozpoczęła pracę nad książką opowiadającą o życiu odkrywczyni radu. Ewa podjęła się bardzo trudnej pracy uporządkowania bogatej korespondencji matki oraz całego archiwum. Jesienią 1935 roku odwiedziła rodzinę mieszkającą w Polsce, poszukując informacji o dzieciństwie i młodości swojej matki. Jak się później okazało pośpiech był wskazany – brat Marii Józef zmarł 19 października 1937 roku, a Jej siostra Bronisława Dłuska 15 kwietnia 1939 roku. Ponadto Ewa obawiała się, że ktoś inny ją ubiegnie i nie zrobi tego właściwie [S. Quinn, 1997, s.12]. Pisarz francuski André Maurois wspominał, że Ewa Curie przyszła do niego po radę: Wydawcy amerykańscy nalegają, żebym napisała życie mojej matki. Sama o tym często myślałam. Gdybym była zdolna to zrobić, kochałabym tę pracę. Posiadam bardzo dużo materiałów, jej listy, dzienniki, wspomnienia. Zdaje mi się, że wszystko co o niej powiedziano jest tak dalekie od rzeczywistości. Jeżeli nie napiszę Jej książki, pewne jest, że napiszą ją inni. Czy napiszą ją tak jakbym sobie tego życzyła? Boję się, że nie. Kusi mnię to i przeraża jednocześnie [A. Maurois, Mademoiselle Eve Curie, „Vogue”, Vol. 91, 1938, s. 74–77].

Książka pod tytułem Madame Curie ukazała się w 1937 roku we Francji, Wielkiej Brytanii, Włoszech, Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. Z miejsca okrzyknięta została bestsellerem o czym może świadczyć wyróżnienie jej w 1937 roku amerykańską nagrodą National Book Award w kategorii literatury faktu. Czytelnicy umieli wyczuć niezwykłe wartości ludzkie i pisarskie w książce, która w ciągu kilku miesięcy doczekała się wydawnictw w czternastu językach i znakomitych ocen pióra najświetniejszych dziennikarzy [Piękna uroczystość, „Czas”, R. 91, Nr 181, s. 4]. Sześć lat później książka została sfilmowana przez hollywoodzką wytwórnię Metro-Goldwyn-Mayer z Greer Garson w roli głównej.

 

Pierwsze polskie wydanie książki, Archiwum Tomasza Pospiesznego

 

W Polsce po raz pierwszy książka Ewy Curie została opublikowana w 1938 roku nakładem wydawnictwa J. Przeworskiego pod tytułem Maria Curie w przekładzie siostrzenicy Marii –Hanny Szyllerowej. W tym samym roku, w imieniu prezydenta RP Ignacego Mościckiego, Ewie Curie wręczono w Ambasadzie RP w Paryżu krzyż kawalerski „Polonia Restituta” za książkę, którą napisała o matce [Piękna uroczystość…]. Od 6 stycznia 1938 roku na łamach „Kurjera Warszawskiego” ukazywały się regularnie fragmenty biografii uczonej.

Fragment książki Ewy Curie pt. „Maria Curie” w „Kurjerze Warszawskim” z 1938 roku, Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego

W grudniu 1938 roku w plebiscycie na popularne lektury „Kurjer Warszawski” opisywał: Ogromnym wzięciem w czytelniach i na rynku księgarskim cieszyła się niedawno dość droga, jak na nasze warunki, książka Ewy Curie, poświęcona jej znakomitej matce, Marii Curie-Sklodowskiej [„Kurjer Warszawski”, r. 118, 1938, Nr 353, s. 12]. Cena pierwszych wydań z pewnością była wysoka, ponieważ były to książki w dużym formacie, w twardej, płóciennej oprawie z obwolutą i ze znakomitej jakości fotografiami. Należy podkreślić, że dotychczasowe powojenne wydania książki nigdy nie dorównały jakością zdjęciom prezentowanym w pierwszym wydaniu książki. W 1938 roku na fali sukcesu książki Hanna Szyllerowa wygłaszała odczyty radiowe o sławnej ciotce. O popularności publikacji może świadczyć także fakt, że w 1938 roku ukazało się drugie wydanie, a w 1939 roku kolejne dwa.

Wybrane polskie wydania książki Ewy Curie, Archiwum Eweliny Wajs

Od tego czasu ukazało się w sumie dwadzieścia jeden wydań książki (w tym jedno w 1940 roku w Londynie z okrojoną ilością ilustracji); ostatnie w Oficynie Wydawniczej Rytm w 2017 roku (na podstawie danych Biblioteki Narodowej). Jednak przez cały ten czas nikt nie podjął się uzupełnienia biografii uczonej o brakujące listy lub ich fragmenty, które były opublikowane na przykład w angielskiej wersji książki. Wyjątek stanowił list Marii Skłodowskiej-Curie do Hanny Szyllerowej, która tłumacząc książkę na język polski umieściła go w tekście – jest on tylko w polskich wydaniach. Zgadzamy się w zupełności z Moniką Nyczanką, iż wiele wskazuje, że to apodyktyczna Bronisława Dłuska – starsza siostra Marii – nadawała ostateczny szlif książce w okresie jej pisania [M. Nyczanka, O Marii Skłodowskiej-Curie na Jej 151 urodziny]. Znając charakter doktor Dłuskiej nietrudno uwierzyć w jej ingerencję. Jeszcze bardziej ocenzurowane jest polskie – znakomite zresztą i nadal aktualne – tłumaczenie Hanny Szyllerowej, nad którym bez wątpienia czuwały obie siostry Skłodowskie: Bronisława i Helena tak, aby nic nie zmąciło idealnego wizerunku Uczonej.

Trudno dziś dochodzić, dlaczego dopiero teraz polska wersja książki została uzupełniona o brakujące, często również uważane za zgubione dokumenty, które zostały udostępnione wydawnictwu przez Muzeum Curie w Paryżu. Zrozumiałe jest zatem, że z niecierpliwością oraz podekscytowaniem oczekiwaliśmy pierwszego pełnego wydania książki Ewy Curie.

Najnowsze wydanie książki Ewy Curie o matce, fot. Piękniejsza Strona Nauki

Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa W.A.B., które swego czasu wydawało fenomenalną biografię Alberta Einsteina (I. Walter, Einstein. Jego życie, jego wszechświat, Warszawa 2012) w serii FORTUNA I FATUM. Niestety tym razem wydanie książki, która powinna być wydana –w naszym odczuciu – bibliofilsko, mocno rozczarowuje.

Wstęp do książki napisał Sławomir Paszkiet, dyrektor Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie. Książka liczy 504 strony, stanowi więc opasły tom, wydana została w formacie A5 w miękkiej oprawie ze skrzydełkami. Zostawia to ogromny niedosyt, bowiem już po pierwszym czytaniu może ulec rozklejeniu. Dziwi to, tym bardziej, że wspomniana biografia Einsteina została wydana w twardej oprawie z efektowną obwolutą (podobnie zresztą jak inne biografie z tej serii). Należy podkreślić, że ostatnie polskie wydanie książki Maria Curie w miękkiej oprawie ukazało się w 1983 roku. Szkoda także, że okładka została właściwie skopiowana z albumu wydanego przez Musée Curie w Paryżu, który dla Państwa recenzowaliśmy w ubiegłym roku. A przecież Maria Skłodowska-Curie widnieje na tylu pięknych fotografiach. Można było nawiązać do pierwszego polskiego wydania książki, na obwolucie którego widniał rzadko pokazywany dziś portret uczonej.

Fragment wklejki z ilustracjami, fot. Piękniejsza Strona Nauki

 

Książka liczy 39 fotografii, z których wiele jest wielkości znaczka pocztowego (na przykład fotokopie dyplomów noblowskich), umieszczono je na dwóch wklejkach na półmatowym papierze. Trudno także wskazać fotografie (poza dwoma zdjęciami autorki), które nie były wcześniej publikowane w książkach (chyba, że chodzi o eksponaty muzealne, które także były już publikowane: słonik i torebka Madame Curie w książce Maria Skłodowska-Curie. Największa Polska Uczona z serii Wielcy Polacy, Wydawnictwo De Agostini Polska, Warszawa 2007 na stronie 31; słonik, torebka i zegarek Władysława Skłodowskiego w „Wiadomościach Uniwersyteckich UMCS”, nr 8/237, październik 2017, s. 27; a także w ulotce Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie).

Warto podkreślić, że wydanie książki z 1997 roku (Warszawa PWN) liczyło 93 fotografie (także umieszczone we wklejkach). Wbrew zapowiedziom wydawnictwa — fotografie, niezwykłe dokumenty oraz pamiątki pochodzące z archiwów Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie [Facebook wydawnictwa W.A.B., wpis promocyjny z 29 marca 2021 roku] — stanowią zaledwie połowę ilustracji zamieszczonej w nowym wydaniu. Reszta ilustracji pochodzi z Wikipedii, East News, Getty Images, Library of Congress oraz Muzeum Narodowego (dwie nie mają podanego źródła pochodzenia). W ostatnich wydaniach (Oficyna Wydawnicza RTYM, 2013, 2015 i 2017) fotografie pochodziły tylko z zasobu Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie Polskiego Towarzystwa Chemicznego w Warszawie.

Cena okładkowa książki to 54.99 zł, a więc dość sporo jak na takie ekonomiczne wydanie.

Niestety przypisy także są bardzo ubogie, a przede wszystkim brak obszernego komentarza krytycznego. Książka została uzupełniona o tłumaczenia archiwaliów dokonane przez Agnieszkę Rasińską-Bóbr, co wydawca odpowiednio zaznaczył przypisem. Jest to największy walor książki. Należy docenić i pochwalić trud tłumaczki, która musiała zmierzyć się z niełatwym zadaniem. Warto dodać, że zostały podzielone i zmienione niektóre tytuły rozdziałów na przykład w pierwszej części książki jest siedem rozdziałów (było sześć). Niestety książka nie ma indeksu (jak jej wersja angielska), ale została za wersjami angielską i francuską uzupełniona o listę nagród, medali i tytułów honorowych przyznanych Marii Skłodowskiej-Curie. Niestety w przypisach nie powołano się na najnowsze wydanie Autobiografii Marii Skłodowskiej-Curie (Dom Wydawniczo-Promocyjny GAL, 2017), lecz cytuje się (na stronie 111) wydanie sprzed 60 lat (Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, 1960).

 

Naszym zamiarem nie było recenzowanie znakomitej i fundamentalnej książki Ewy Curie, od której każdy badacz działalności uczonej oraz historyk nauki z pewnością powinien zacząć studiowanie Jej życia. Książka ta wraz z Autobiografią  Marii Skłodowskiej-Curie (Warszawa, 2017), wspomnieniami jej starszej córki Ireny Joliot-Curie (Warszawa, 2020), siostry Heleny Skłodowskiej-Szalay (Warszawa, 2019) czy pamiętnikami ojca Władysława i brata Józefa (maszynopisy w posiadaniu rodziny) dopełniają obraz zarówno rodziny Skłodowskich jak i samej Marii. Książka Ewy Curie stanowi niezastąpiony zbiór materiałów biograficznych, który jeszcze długo będzie służył historykom nauki. Cieszymy się, że wreszcie w Polsce ukazała się książka uzupełniona o brakujące archiwalia z profesjonalnym tłumaczeniem. Niestety wydanie książki zostawia wiele do życzenia. Miejmy nadzieję, że kiedyś ukaże się piękne wydanie książki pióra Ewy Curie w formie na jaką zasługuje Jej bohaterka.

Tomasz Pospieszny & Ewelina Wajs

Jakub Müller recenzuje — „Radiant” Jakub Müller

 

Co łączy bakteriologię, Star Wars, banjo i eksperymenty chemiczne z dzieciakami? Pozornie nic. Okazuje się jednak, że wspólnym mianownikiem jest Liz Heinecke. To amerykańska pisarka, bakteriolog i fanka serii Star Wars, która wolnym czasie lubi grać na banjo.

Autograf Autorki, Archiwum Jakuba Müllera

Liz Heinecke napisała kilkanaście książek, większość z nich to propozycje intrygujących eksperymentów, które możemy wykonać razem z dziećmi. Efekty (naprawdę ciekawe!) do obejrzenia na stronie www.kitchenpantryscientist.com

Wydana w lutym 2021 roku książka pt. Radiant to „poważniejsza” pozycja w dorobku Amerykanki, skupiająca się na mało dotąd eksploatowanym wątku przyjaźni Marii Skłodowskiej-Curie ze słynną amerykańską tancerką  .

Wciąż się zastanawiam jak to możliwe, że spokojna, skupiona na nauce Maria zaprzyjaźniła się z wulkanem energii, tancerką i artystką, która, w przeciwieństwie do uczonej, uwielbiała bywać na przyjęciach i poznawać nowych ludzi? Była to zaiste nietypowa znajomość, pełna przeciwieństw i kontrastów. Na przekór wszystkim, przetrwała ponad 20 lat, nie dając się pokonać nawet wojnie, chorobom, skandalom i dalekim odległościom.

Temat niezmiernie ciekawy, ale czy na tyle obszerny, by „robić” z niego książkę? Miałem poważne wątpliwości.

Heinecke sprytnie wybrnęła z tej pułapki. Narrację prowadzi dwutorowo: niektóre rozdziały poświęcone są tylko Fuller, inne z kolei Skłodowskiej-Curie. Spotkania obu pań ukoronowane są oczywiście osobnymi rozdziałami. Akcja rozpoczyna się w 1892 roku, czyli w momencie, gdy Loie Fuller miała 30 lat, a Maria o pięć mniej. Przeplatane rozdziały pozwalają czytelnikowi wczuć się w klimat tamtych czasów, świetnie – przyznaję – odmalowany przez autorkę. I zupełnie jak wstęgi w słynnym tańcu Loie Fuller, tak losy obu przyjaciółek splatały się co jakiś czas, poruszane burzliwym wiatrem historii. Kilka z tych spotkań opisuje Heinecke. Czyni to zgrabnie i ze swadą, dzięki czemu na kartach książki poznamy wiele ciekawych wątków, jak np. wizytę Fuller w pracowni Thomasa Edisona, taniec na wieży Eiffla czy podróż do Egiptu. Książka Radiant pozwoliła mi też docenić Fuller… Była to doprawdy wyśmienita tancerka, która oprócz tego sama projektowała scenografię, obmyślała elektryczne systemy oświetlenia (wiele z nich opatentowała). Nie bała się używać soli radu do oświetlenia swej sukni, tańczyć w prowokującym (jak na tamte czasy) stroju jako Salome, czy występować w całkowitej ciemności. Kobieta obdarzona wieloma talentami, a przede wszystkim obsesją stałego ulepszania swoich występów i poszukiwania nowych środków ekspresji. Wciąż było jej mało, wciąż chciała próbować czegoś innego. Fascynująca postać, która poza wrażliwością artystyczną, posiadała i pielęgnowała w sobie autentyczną żyłkę naukowca.

 

Portrety Loïe Fuller z wnętrza książki, Archiwum Tomasza Pospiesznego

 

Jeśli chodzi o Marię – poznajemy znane z jej życia wątki: studia we Francji, małżeństwo, problemy zdrowotne, śmierć Pierre’a Curie, prace nad radem, czy podróż do Stanów Zjednoczonych w 1921 roku. Na szczęście są też mniej znane wątki, jak lunch u Loie, gdzie Ewa Curie prezentowała swoje umiejętności gry na pianinie, czy postać Gabriela Pierné’a, francuskiego pianisty, który dzięki wstawiennictwu Fuller, prowadził zajęcia muzyczne dla Ewy, pomagając jej doskonalić swoje umiejętności gry na tym instrumencie. Marię i Loie poznajemy już w dojrzałym wieku, więc pewne etapy ich życia (dzieciństwo, ostatnie lata życia Marii), poruszone są jedynie fragmentarycznie.

Porządny research to kolejna zaleta książki. Muszę przyznać, że bibliografia robi wrażenie. Zawiera ponad 100 zróżnicowanych pozycji, w tym nie tylko książki, ale także listy i czasopisma. Skarbnicą wiedzy była z pewnością korespondencja Fuller, przechowywana w nowojorskiej bibliotece publicznej. Autorka korzysta z niej umiejętnie, kreśląc zapadający w pamięć obraz przełomu wieków i pierwszych lat XX wieku.

To nie jest opracowanie naukowe, przeładowane po brzegi cytatami i opisami badań. Radiant czyta się jak fikcję, beletrystykę, a zgrabne pióro autorki sprawia, że momentami trudno się od książki oderwać.

 

Fotografie z wnętrza książki, Archiwum Tomasza Pospiesznego

 

Plusika należy także przyznać za wydanie i oprawę graficzną. Błyskotliwą narrację Heinecke ilustruje wiele zdjęć. Badaczy i biografów Marii zasmucić może fakt (a może ucieszyć?), że użyte w książce fotografie uczonej są powszechnie znane. Ciekawie prezentuje się jednak arsenał zdjęć Fuller – momentami trudno oderwać wzrok od jej strojów i tanecznych układów uwiecznionych na zdjęciach. I choć widzimy tylko jedno ujęcie, zatrzymane w stop-klatce obrazy działają na wyobraźnię; w mojej głowie Amerykanka tańczyła jeszcze długo po zamknięciu książki.

Choć prywatnie Fuller była homoseksualistką, związaną ze swoją promotorką i asystentką, Gabrielle Bloch (która w 1920 roku przyjęła pseudonim Gab Sorère), Heinecke opisuje ich relację w bardzo subtelny sposób. Nie czyni z tego tematu sensacji, sugeruje czytelnikowi (i to dopiero pod sam koniec książki), jaka była prawdziwa natura tego związku. I jakkolwiek obrazoburczo może zabrzmieć to pytanie, to pojawiło się w mojej głowie bardzo szybko: czy Loie Fuller była zafascynowana „tylko” inteligencją i badaniami Marii? Czy może uczona podobała jej się także fizycznie? Nie ma odpowiedzi na to pytanie.

Wątpliwości nie ulega za to fakt, iż Maria Skłodowska-Curie rzeczywiście przyjaźniła się z Loie Fuller. Wiele je łączyło: naukowa pasja, miłość do radu, szczerość i lojalność, pełne zaangażowanie w swoją pracę. Spotykały się kilka razy, regularnie korespondowały. Amerykańska tancerka i innowatorka była bez wątpienia barwną postacią.

 

Fot. Tomasz Pospieszny

Wracając więc do wcześniejszego pytania: czy da się z tej historii złożyć całą książkę?

Okazuje się, że nie tylko da się, ale na dodatek można to zrobić w ciekawy sposób. Warto jednak pamiętać o jednym: z książką Liz Heinecke jest jak z filmami o Jamesie Bondzie. Zanim zaczniemy, należy przyjąć odpowiednią perspektywę. Nastawić się. Jeśli potraktujemy go jak poważny film sensacyjny – spotka nas zawód.  Podobnie tutaj: we wstępie autorka lojalnie ostrzega, iż książka jest „kreatywną nie-fikcją”. Bazuje wprawdzie na życiorysach obu pań i porządnym researchu, ale np. dialogi są w większości wymyślone. Należy o tym pamiętać – i nabrać pewnej dozy dystansu jeszcze przed rozpoczęciem lektury.

Większą część książki zajmuje wybiórczy opis losów Marii i Loie. Zaledwie kilka ich spotkań jest opisanych szerzej, i momentami daje się odczuć, że to jednak amerykańska tancerka jest tutaj główną bohaterką. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że książka jest nieco „napompowana”.

Mimo tych zarzutów, dzieło Liz Heinecke ma w sobie wystarczająco wiele atutów, bym mógł szczerze polecić jego lekturę, co też niniejszym czynię.

 

Jakub Müller