65. rocznica śmierci Ireny Joliot-Cutrie

 

/   Tomasz Pospieszny   /

Irena z miłością i oddaniem pielęgnowała swój ukochany ogródek w Antony. Kiedy przebywała na wakacjach w ukochanym l’Arcouest chodziła czasami na wiejską potańcówkę. Fred podczas obiadów żywo dyskutował z Piotrem, tak jak kiedyś podczas niedzielnych obiadów z Marią Skłodowską-Curie. W październiku 1954 roku Irena wyjechała do Warszawy na obchody dwudziestej rocznicy śmierci Marii. Przekazała wówczas pamiątki rodzinne i listy, które miały utworzyć podwaliny pod muzeum biograficzne matki. W tym samym roku w Paryżu urządzono uroczystości dla upamiętnienia również dwudziestolecia odkrycia sztucznej radioaktywności. Pośród wielu notabli był także obecny minister oświaty. Irena jeszcze raz zgłosiła swoją kandydaturę do Akademii Nauki i oczywiście przegrała. Powód był jak zawsze ten sam – męskie grono nie dojrzało jeszcze by zasiadać w ławach z kobietami. Otrzymała za to na pocieszenie Złoty Medal Lavoisiera.

Irena Joliot-Curie w Warszawie, lata 50. XX wieku, Polska Akademia Nauk Archiwum w Warszawie

W 1955 roku w Lozannie odbył się Światowy Kongres Matek w obronie dzieci przeciwko wojnie. Irena została zaproszona i poproszona o wygłoszenie odczytu. Niestety w tym samym czasie była zajęta realizacją marzeń jeszcze z czasów Marii Curie. Już w 1942 roku Irena starała się, aby na rozległych terenach niedaleko Paryża wybudować potężne laboratoria, w których można by prowadzić wiodące badania w obszarach chemii i fizyki jądrowej. Jednak dopiero w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku uniwersytet zakupił tereny w Orsay położonym 25 kilometrów na południowy zachód od Paryża. Kiedy władze uniwersytetu zatwierdziły budżet, Irena sporządziła plany dla nowych laboratoriów fizyki jądrowej. Teraz zespoły naukowców będą mogły pracować w warunkach mniej zatłoczonych niż w paryskich laboratoriach i z finezyjnymi aparatami jak na przykład potężne akceleratory cząstek. Teraz wielkie marzenie Ireny Joliot-Curie miało zostać zrealizowane.

Zimą, wyczerpana nadmiarem pracy, ale także sytuacją polityczną, pojechała samotnie na narty. Fred był nadal osłabiony zapaleniem wątroby i wolno powracał do zdrowia. Ustalili, że on zostanie pod opieką Heleny i Piotra, a ona pojedzie trochę wypocząć. W liście do męża pisała:

 

To bardzo dziwne być tutaj bez Ciebie. Wierzę, że jest to jedyne miejsce, w jakim kiedykolwiek byłem bez Ciebie. Codziennie żałuję, że nie mam zbyt wiele miejsca na moje rzeczy oraz dla moich spraw. I nawet żałuję, że nie mogę pościelić Ci łóżka, pomimo, że nigdy nie lubiłam tego robić.[1]

 

Po powrocie z wakacji powróciła do pracy w laboratorium. Pracowała dość intensywnie przez cały styczeń. Jednak jej stan zdrowia nagle, bez wcześniejszego ostrzeżenia zaczął się pogarszać. Niby stopniowo i powoli, ale systematycznie. Podobnie jak ongiś w czerwcu 1934 roku…

Irena Joliot-Curie na lotnisku w Warszawie, 1946, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Irena Joliot-Curie przechodzi skomplikowaną operację ucha środkowego, ale dość szybko wraca do sił. Będzie pracowała. Będzie bawiła się z wnukami. Będzie czułą i kochaną żoną dla Freda. Niestety nie na długo. Zaczyna się męczyć. Nie może już chodzić na dłuższe spacery po okolicy. Wówczas obwozi ją swoim samochodem przyjaciółka Angèle Pompei. To właśnie jej mówi ze śmiechem – Czuję, że stałam się leniwa.[2] Jedzie jeszcze raz w góry do Szwajcarii. Jednak tym razem wraca bez większej poprawy zdrowia. Zgłasza się do szpitala im. Curie. Taksówkarz pyta kiedy może ją odebrać. Nie wiem – odpowiada cicho.[3] Lekarze oznajmiają jej, że gruźlica, na którą cierpiała przez niemal całe życie została pokonana. Niestety utrzymująca się gorączka oraz ciągły spadek wagi są niepokojącym symptomem podstępnej choroby. Diagnoza – białaczka.[4] Irena wie co oznacza ta diagnoza. Cierpię na chorobę mojej mamy – mówi przyjaciółce.[5] Traci siły z dni na dzień. Oddychanie, jedzenie, najzwyklejsze czynności życiowe sprawiają mi trudność – mówi do Angèle.[6] Wie, że umiera. Aline Perrin wyznaje – Nie boję się śmierci. Miałam przepiękne życie.[7] Irena Joliot-Curie odeszła w sobotę 17 marca 1956 roku. Miała pięćdziesiąt osiem lat.

 

Pogrzeb Ireny Joliot-Curie, fot. Thomas Mcavoy, „Life” Magazine

W dzień jej śmierci ogłoszono żałobę narodową. Pogrzeb odbył się na koszt państwa. Trumna z ciałem uczonej stała w sali głównej Sorbony. Profesorowie i studenci Wydziału Nauk Ścisłych pełnili wartę przez 24 godziny. Zmieniali się co piętnaście minut. Później trumnę przeniesiono do Sceaux. Irenę pochowano w skromnym grobie niedaleko Marii i Piotra Curie. Nie było asysty wojskowej ani kościelnej. Uszanowano jej zamiłowanie do pokoju i absolutny ateizm. Oddano jej hołd. Hołd należny królowej promieniotwórczości i obrończyni pokoju. Kiedyś powiedziała:

 

Człowiek musi swoją pracę traktować poważnie, musi być niezależny, a nie tylko czerpać z życia przyjemność. To zawsze powtarzała mi matka, nigdy natomiast nie usłyszałam od niej, że kariera naukowa jest jedyną drogą, którą warto iść.[8]

 

Może i nie jest jedyną drogą, jednak dla Ireny z pewnością była.

Fryderyk Joliot-Curie na Kongresie Pokojowym w Paryżu, [za:] https://prabook.com/web/frederic.joliot-curie/1103303#gallery
            Ja rzadko myślę o śmierci, ale gdy już to robię, myślę o niej spokojnie i bez wykrętów. (…) Brak życia po śmierci nie oznacza negacji ciągłości. Po pierwsze, mamy ciągłość następujących po sobie pokoleń, zrządzoną przez naturę. A poza tym jest jeszcze praca, twórczość, miłość – to co zostaje, po tym, jak sam człowiek, jego imię, a nawet jego kości już znikną – wyznał kiedyś Fryderyk.[9] Jednak teraz, kiedy nie było przy nim Ireny zrozumiał jak wielkie spustoszenie powoduje śmierć. Nie dla tych, którzy odchodzą lecz dla tych którzy pozostają. Jego przyjaciel, rosyjski pisarz Ilja Erenburg (1891–1967) powiedział, że byli szczęśliwym małżeństwem, chociaż tak bardzo się od siebie różnili. Irena była pełna rezerwy i raczej małomówna, a Joliot, który był generalnie gadatliwy, często milkł w jej obecności.[10]

 

James Chadwick wspominał:

 

Wiedziała, że to co myśli i mówi – czasem, być może z wyniszczającą szczerością – wpływa z wielką uwagą i szczerością na prawdy naukowe, także z okazywanym i widocznym wielkim szacunkiem we wszystkich okolicznościach. W całej swojej pracy, zarówno w laboratorium, jak i podczas dyskusji lub udziałach w komisji, stawiała sobie najwyższe standardy i była najbardziej sumienną w wypełnianiu wszelkich obowiązków, których się podjęła.[11]

 

Rzeczywiście Irena nigdy nie wycofała się z podjętych zobowiązań. Jej organizm był praktycznie przez całe życie wystawiony na działanie promieniowania alfa emitowanego przez polon. Jednak najbardziej prawdopodobną przyczyną rozwoju białaczki, było działanie promieniowania X podczas pierwszej wojny światowej. Królowa Belgii Elżbieta Bawarska (1876–1965) w liście do Joliota pisała – Bez wątpienia, kiedy Irena wykonywała badania tego rodzaju, zwłaszcza na froncie belgijskim koło Ypres, otrzymała ogromne dawki promieniowania rentgenowskiego, które miały w jej przypadku straszliwe skutki i których stała się ofiarą kilka miesięcy temu.[12]

 

Joliotowie w 1940 roku, [za:] https://prabook.com/web/irene.joliot-curie/3771575#gallery
            Fred pozostał bez ukochanej żony, z którą spędził trzydzieści lat. Trzydzieści lat miłości i pasji. Wzajemnego zrozumienia. Strasznie tęsknię za Ireną – napisał trzy miesiące po jej śmierci.[13] W liście do Pierre’a Biquarda wyznał:

 

Musisz uświadomić sobie, jak wiele czarnych myśli mnie otacza, gdy znalazłem się tu, gdzie wszystko przypomina mi szczęśliwe godziny, które spędziłam z Ireną. Co za pustka! Muszę jednak mieć odwagę i żyć dla przyszłości dzieci i wnuków, którzy są wokół mnie, oraz uczuć przyjaciół takich jak ty, którzy mnie wskrzeszają.[14]

 

Natomiast Erenburgowi powiedział – Irena zmarła na to, co nazywamy naszą chorobą zawodową. W dzisiejszych czasach jesteśmy bardziej ostrożni, ale w latach trzydziestych… Niełatwo mi z tym.[15] W liście do Ottona Hahna napisał: Irena poczuła się okropnie w tym samym momencie, gdy wracała nadzieja, że ze mną będzie lepiej. Przeżywam bardzo trudne chwile, ale udało mi się znaleźć w sobie niezbędną siłę i nie poddałem się pracując bez końca.[16] Fryderyk zdawał sobie sprawę z powagi stanu swojego zdrowia. Kiedy spotkał w Paryżu Leopolda Infelda (1898–1968) wyznał mu, że wie jak bardzo jest chory i że jego wątroba pracuje tylko w trzydziestu procentach.[17] Zdaje się, że stracił wolę życia wraz z odejściem Ireny. Wiosną 1956 roku w Antony odwiedził go Ilja Erenburg. Podczas spaceru wokół domu po pięknym ogrodzie Fred mówił:

 

Irena miała talent do łączenia kolorów tulipanów. Zakwitły wiosną tego roku, ale jej już nie było żeby mogła je zobaczyć. Jestem opanowany przez uczucie, że muszę się spieszyć. Chcę, załatwić różne sprawy. To nie tak, że jestem zbyt niespokojny o moje zdrowie, ale nie należy go traktować zbyt swobodnie.[18]

 

Fryderyk Joliot-Curie, fot. N.R. Farbman, 1950, „Life” Magazine

Dla Ireny Fred poświęcił się całkowicie budowie laboratoriów w Orsay, które był jej niespełnionym marzeniem. Pilnował planów budowy, projektów ogrodu. Pomimo, że jego czas był wypełniony wykładami i opiniami oraz sprawami politycznymi znajdował czas dla dzieci i wnuków. Nadal jednak pozostawał w kręgu polityki. W kwietniu 1958 roku pojechał kolejny, szósty i ostatni raz do Moskwy na zebranie Biura Światowej Rady Pokoju, gdzie spotkał się osobiście z Chruszczowem (1894–1971). Rozmawiali przeszło dwie i pół godziny. Wspólnie doszli do wniosku, że militarne użycie energii nuklearnej sprawi że popłynie krew ludzkości i to nie tylko krew Francuzów i Rosjan. Bomby atomowe dotyczą całej ludzkości.[19]

W sierpniu pojechał do l’Arcouest by trochę odpocząć. Odwiedzał znajomych, popłynął na ryby. Ostatnią złowił 11 sierpnia. Dzień później, 12 sierpnia wieczorem dostał nagłego bólu brzucha i krwotoku. Krzyknął. Gospodyni wezwała pogotowie, które odwiozło go na pociąg. W Paryżu natychmiast go zoperowano. Przy łóżku czuwała Helena. Dwa dni później wdała się posocznica i Fryderyk potrzebował transfuzji krwi. Tysiące Francuzów zgłosiło się do szpitala. Niestety nie udało się go uratować. Zmarł 14 sierpnia 1958 roku w wieku pięćdziesięciu ośmiu lat. Przeżył Irenę tylko o dwa lata. Podobnie jak ona miał państwowy pogrzeb. Żegnały go tysiące. Spoczął obok żony w Sceaux. Era wielkich fizyków i chemików jądrowych z wolna dobiegała końca.

 

Madame Joliot-Curie, Monsieur Joliot-Curie chapeau bas!

 

Grób rodziny Joliot-Curie na cmentarzu w Sceaux pod Paryżem, fot. Thomas Haas

Non, rien de rien

Non, je ne regrette rien

Ni le bien, qu’on m’a fait

Ni le mal, tout ça m’est bien égal

 

Non, rien de rie

Non, je ne regrette rie

Car ma vie, car mes joie

Aujourd’hui, ça commence avec toi![20]

 

 

 

 


[1] M. Goldsmith, Frédéric Joliot-Curie. A Biography, Lawrence and Wishart, London, 1976, s. 201.

[2] E. Cotton, Rodzina Curie i promieniotwórczość, Wiedza Powszechna, Warszawa 1965, s. 136.

[3] R. Pflaum, Grand Obsession. Madame Curie and Her Word, Doubleday, New York 1989, s. 463.

[4] Kowarski w liście do Chadwicka pisał: Z pewnością od kilku lat cierpiała na jakąś postać anemii albo brak odporności na zakażenia. Wygląda mi to na chroniczne zaburzenie komórek krwi i możliwe, że miało jakiś związek z długotrwałym wystawieniem na promieniowanie. [Za:] D. Brian, Rodzina Curie, Amber, Warszawa 2006, s. 384.

[5] Cytat za filmem: Wyjście z cienia – historia Ireny i Fryderyka Joliot-Curie, reż. R. Reed, USA 2009.

[6] E. Cotton, Rodzina Curie, op. cit., s. 137.

[7] S. B. McGrayne, Nobel Prize Women in Science. Their Lives, Struggles, and Momentous Discoveries, 2nd Ed., Joseph Henry Press, Washington, D.C., 2006, s. 142.

[8] S. Emling, Maria Skłodowska-Curie i jej córki, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2013, s. 293.

[9] D. Brian, Rodzina Curie, op. cit., s. 375.

[10] Ibidem, s. 384.

[11] N. Byers, G. Williams, Out of the Shadows, Cambridge University Press, Cambridge, UK, 2006, s. 145.

[12] M. Goldsmith, Frédéric Joliot-Curie, op. cit., s. 203.

[13] Ibidem, s. 202.

[14] Ibidem, s. 203.

[15] D. Brian, Rodzina Curie, op. cit., s. 384.

[16] M. Goldsmith, Frédéric Joliot-Curie, op. cit., s. 203.

[17] Ibidem, s. 203.

[18] Ibidem, s. 203.

[19] Ibidem, s. 225.

[20] Fragment francuskiej piosenki pt. „Non, je ne regrette rien„. Tekst Michela Vaucaire, kompozycja Charles Dumont, wykonanie Edith Piaf – ulubiona piosenkarka Fryderyka Joliot-Curie.

Światowy Dzień Matematyki — Emmy Noether

 

/  Tomasz Pospieszny  /

 

Jeden z czołowych matematyków niemieckich Edmund Landau oceniając geniusz Emmy Noether powiedział – Mogę potwierdzić tylko, że jest ona wybitną matematyczką, ale nie – że jest kobietą. Rzeczywiście uczona nigdy nie przykładała uwagi do swojego wyglądu. Liczyła się dla niej tylko matematyka.

Emmy Noether, b.d., Oberwolfach Photo Collection, sygn. 9267

Emmy Noether urodziła się 23 marca 1882 roku w Erlangen w rodzinie żydowskiej. Miała trzech młodszych braci Alfreda, Fritza i Roberta. Alfred, urodził się w 1883 roku był doktorem z chemii, zmarł w 1918 roku. Fritz urodził się w 1884 roku i był także znanym matematykiem, zaś Gustaw Robert urodził się w 1889 roku. Wiadomo, że był poważnie chory i zmarł w wieku trzydziestu dziewięciu lat. Uczona otrzymała imiona Emmy Amalia, ale będzie używał tylko pierwszego. Jej ojcem był Max Noether, którego rodzina zajmowała się hutnictwem. Mając czternaście lat zachorował na polio. Dzięki długotrwałej i ciężkiej rekonwalescencji odzyskał częściową sprawność, chociaż do końca życia poruszał się o lasce. Najprawdopodobniej zdolności matematyczne Emmy odziedziczyła po ojcu. Uczył się on matematyki samodzielnie, a w 1868 toku otrzymał doktorat na Uniwersytecie w Heidelbergu. W 1875 roku został profesorem Uniwersytetu Fryderyka i Aleksandra w Erlangen, gdzie poznał i poślubił Idę Amalię Kaufmann wywodzącą się z zamożnego rodu kupców niemieckich. Warto zauważyć, że Max był jednym z uczonych, którzy zajmowali się geometrią algebraiczną i teorią funkcji algebraicznych.

Emmy nigdy nie uchodziła za kanon piękna – była tęgawa, sepleniła, nosiła grube okulary, ale była niezwykle sympatyczna, bardzo lubiana. Uwielbiała łamigłówki i zagadki. Dużo czasu poświęcała na czytanie. Matka zadbała, aby Emmy umiała gotować, prowadzić gospodarstwo domowe. Nie były to jej ulubione zajęcia, chociaż lubiła grać na fortepianie i tańczyć. Wykazywała także duże zdolności językowe. W 1900 roku zdała egzamin umożliwiający jej nauczanie języka angielskiego i francuskiego w szkole dla dziewcząt.

Emmy Noether, ok. 1900, domena publiczna.

Noether nie zdecydowała się jednak na nauczanie. Postanowiła rozpocząć studia na Uniwersytecie w Erlangen. Zapisała się na kierunek pedagogiczny jako wolna słuchaczka. Kobieta na uczelni była nadal kimś wyjątkowym. Musiała otrzymać zgodę od poszczególnych profesorów, aby móc uczestniczyć w ich wykładach. Nie było to jednak szczególnie trudne z uwagi na pozycję jej ojca. 14 lipca 1903 roku Emmy zdała egzamin maturalny w Realgymnasium w Norymberdze. Następnie w semestrze zimowym 1903/1904 rozpoczęła studia na Uniwersytecie w Getyndze, gdzie słuchała wykładów między innymi fizyka i astronoma Karla Schwarzschilda oraz matematyków Hermanna Minkowskiego, Otto Blumenthala, Feliksa Kleina czy Davida Hilberta. Kiedy w 1904 roku powróciła do Erlangen zapisała się na uniwersytet jako pełnoprawna studentka matematyki. Pod opieką i kierunkiem przyjaciela Maxa Noethera Paula Gordana przedstawiła w 1907 roku pracę doktorską pt. O kompletnych układach niezmiennych dla trójskładnikowych form bikwadratowych. Umożliwiło jej to podjęcie pracy na uniwersytecie. Jak łatwo można się domyśleć pracowała nieodpłatnie, często była poniżana i dyskryminowana, chociaż jak się wydaje była absolutnie odporna na słowne uszczypliwości. Liczyło się dla niej to, że może pracować naukowo, zastępować ojca na wykładach. Z czasem studenci zaczęli uważać ją za doskonałego nauczyciela – być może dość ekstrawaganckiego, ale doskonale znającego wykładany przedmiot.

Emmy w towarzystwie braci: Alfreda, Fritza i Roberta, przed 1918, Oberwolfach Photo Collection, sygn. 3120

Emmy ściśle współpracowała z Gordanem, a kiedy przeszedł on na emeryturę w 1910 roku czasowo pracowała samodzielnie. Jego zastępca Erhard Schmidt niebawem wyjechał do Wrocławia, a jego miejsce objął Ernst Fischer, który miał istotny wpływ na życie i pracę Noether. Oboje czerpali niezwykła przyjemność z „uprawianiaˮ matematyki, dyskutowali o pracy w każdej wolnej chwili. Noether słynęła z tego, że wysłała pocztówki do Fischera, w których często rozwijała swój tok myślowy. Jednak co ważniejsze Fischer zapoznał Noether z pracami Davida Hilberta.

W roku 1915 roku Feliks Klein zaproponował jej, aby podjęła wykłady na wydziale matematyki Uniwersytetu w Getyndze. Miała podjąć pracę jako asystentka Hilberta. Hilbert i Klein starali się w Ministerstwie Edukacji o przyznanie Noether tytułu profesora, a co za tym idzie wynagrodzenia. Niestety większość tęgich męskich głów wyrażała sprzeciw wobec przyjęcia kobiety w kręgi akademickie. Wzburzony Hilbert miał powiedzieć – Ależ, proszę panów, to, że pani Noether jest kobietą, nie powinno stanowić przeszkody, ponieważ chodzi o jej wykłady, a nie obecność w łaźni.

Noether przyjechała do Getyngi pod koniec kwietnia 1915 roku. W maju otrzymała informację o nagłej śmierci matki. Jej ojciec zrezygnował z pracy i przeszedł na emeryturę. Emmy przerwała więc pracę i wróciła na kilka tygodni do Erlangen. Kiedy wróciła na uniwersytet nie otrzymała pensji, dlatego nadal pozostawała na utrzymaniu rodziny, która także bardzo ją wspierała i mobilizowała w podjętych pracach. Wkrótce udowodniła jedno z najbardziej fundamentalnych twierdzeń w fizyce, tzw. twierdzenie Noether, w myśl którego symetrie praw fizyki są powiązane z zasadami zachowania pewnych wielkości fizycznych np. energii czy pędu. Jednakże według specjalistów najbardziej innowacyjnym wkładem uczonej w matematykę był jej wpływ na rozwój algebry abstrakcyjnej, któremu poświęciła wiele artykułów i wykładów.

Emmy Noether, b.d., [za:] https://untoldstoriesofscience.files.wordpress.com/2015/09/emmynoether_pic.jpg
Po pierwszej wojnie światowej Noether miała już na tyle pewną pozycję w świecie matematyki, że pozwolono jej przedstawić habilitację. Egzamin ustny odbył się pod koniec maja 1919 roku, a wykład habilitacyjny w czerwcu. Jednak dopiero w 1923 roku otrzymała etat docenta prywatnego z prawem do wykładania i prowadzenia prac doktorskich. Niestety nadal nie otrzymywała wynagrodzenia. Praca była dla niej najważniejsza. Kiedy dyskutowała o matematyce zapominała o całym świecie. Podczas posiłków gestykulowała często rzucając jedzeniem i nie dbając o to, że plami ono jej sukienkę. Kiedyś w trakcie wykładu zsunęła się jej niedbale włożona halka. Emmy podniosła ją, wrzuciła do kosza i kontynuowała wywód jakby nic się nie stało. Często żartobliwie nazywaną ją Herr Noether. Ubierała się w długi płaszcz, chodziła bardzo energicznie zawsze z dużą czarną torbą, mrucząc coś pod nosem. Miała sporą nadwagę, ale absolutnie jej to nie obchodziło. Jeśli nie jem, nie mogę tworzyć matematyki – mawiała.

Emmy Noether, ok. 1930, domena publiczna.

Jej wpływ na rozwój idei współpracowników był niezwykle wyraźny – pozwalała im zdobywać uznanie i rozwijać karierę kosztem własnych osiągnięć. Wkrótce była u szczytu sławy – publikowała, miał uczniów dwa razy zaproszono ją do wygłoszenia referatów na Międzynarodowym Kongresie Matematyków, współredagowała także „Mathematische Annalen”. Była towarzyska i przyjacielska. Kiedy w 1926 roku przyjechał do Getyngi rosyjski topolog Paweł Aleksandrow bardzo szybko nawiązał współpracę z Noether. Uczeni stali się bliskimi przyjaciółmi. Aleksandrow zaczął ją nazywać „der Noetherˮ. Oboje spotykali się regularnie i czerpali radość z dyskusji na temat algebry i topologii. W przemówieniu dedykowanym pamięci uczonej Aleksandrow nazwał ją najwspanialszym matematykiem wszechczasów.

Zimą 1928/1929 Noether pojechała do Moskwy, gdzie kontynuowała pracę z Aleksandrowem oraz prowadziła serię wykładów. Niestety wyjazd na wschód przysporzył jej kłopotów, bowiem kiedy wróciła do Niemiec wiele osób skarżyło się, że mieszka w jednym budynku z marksistowską Żydówką. Uczona została zmuszona do opuszczenia pokoju. Najgorsze jednak miało nadejść.

Emmy Noether w gronie uczniów i współpracowników, b.d., Oberwolfach Photo Collection , sygn. 3097

W 1933 roku, kiedy naziści doszli do władzy, zwolniono wszystkich profesorów pochodzenia żydowskiego. Niewzruszona uczona zapraszała swoich studentów do domu, gdzie prowadziła dalej zajęcia. Miała podobno nawet nie zważać na jednego z nich, gdy przyszedł ubrany w nazistowski mundur. Wbrew wszystkiemu była ostoją dla innych. Hermann Weyl wspominał: Jej odwaga, szczerość, obojętność wobec własnego losu, jej pojednawczy duch były w samym środku całej tej nienawiści i podłości, rozpaczy i smutku wokół nas, moralnego pocieszenia … Jej serce nie znało złośliwości; nie wierzyła w zło, w rzeczy samej nigdy nie przyszło jej do głowy, że może odgrywać rolę wśród mężczyzn. Z czasem jednak sytuacja polityczna robiła się coraz bardziej niebezpieczna i Noether musiała zacząć myśleć o swoim bezpieczeństwie. Początkowo chciała wyjechać do Rosji, jednak przekonano ją aby wyjechała na Bryn Mawr College w Stanach Zjednoczonych, gdzie pojechała z końcem 1933 roku. Niestety trudno było jej się odnaleźć w innych warunkach prac. Była przyzwyczajona do wysokiego poziomu wiedzy doktorantów. Wkrótce zaczęła jeździć na twórcze dyskusje do Institute for Advanced Study w Princeton. W 1934 roku na krótko wróciła do Niemiec, gdzie po raz ostatni widziała się z bratem Fritzem, który wyjechał do Rosji, gdzie podczas czystek zginął.

Emmy Noether, b.d., Oberwolfach Photo Collection, sygn. 9245

W kwietniu 1935 roku lekarze zdiagnozowali w macicy Noether spory guz. Operacja była dość ryzykowna, ponieważ uczona cierpiała na wysokie ciśnienie. W trakcie zabiegu okazało się, że ma także torbiel na jajniku. Operacja przebiegła jednak pomyślnie. Wydawało się, że uczona szybko powraca do zdrowia. Niestety po trzech dniach dostała wysokiej gorączki, straciła przytomność i zmarła. Lekarze nie potrafili podać jednoznacznej przyczyny śmierci – podejrzewali udar lub infekcję pooperacyjną. Po jej śmierci Albert Einstein powiedział:

Kilka dni temu, w wieku pięćdziesięciu trzech lat, zmarła wybitna matematyczka, profesor Emmy Noether, związana z uniwersytetem w Getyndze, a przez ostatnie dwa lata z Bryn Mawr College. W opinii najbardziej kompetentnych współczesnych matematyków, Fräulein Noether była największym twórczym talentem matematycznym, jaki pojawił się od chwili, gdy zaczęło się wyższe wykształcenie kobiet. W dziedzinie algebry, którą od stuleci zajmują się najbardziej utalentowani matematycy, odkryła ona metody, które okazały się niezmiernie ważne dla osiągnięć obecnego młodszego pokolenia matematyków. Matematyka czysta jest na swój sposób poezją idei logicznych. Szuka się w niej najogólniejszych idei zdolnych do połączenia w prostej, logicznej i jednolitej formie jak najszerszego kręgu związków formalnych. W tym dążeniu do logicznego piękna odkrywa się uduchowione formuły konieczne, by głębiej przeniknąć prawa natury.

 

Zalecana literatura:

 

  1. S. Bertsch McGrayne, Nobel Prize Women in Science. Their Lives, Struggles, and Momentous Discoveries, 2nd Ed., Joseph Henry Press, Washington, 2006, ss 64–92.
  2. A. Dick, Emmy Noether, 1882–1935, Birkhauser, Stuttgart, 1981.
  3. A. K.Wróblewski, 300 uczonych prywatnie i na wesoło, Tom 2, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2018.
  4. H. Hasse, E. Noether, Die Korrespondenz 1925–1935, Göttingen University Press
  5. M. B. Tent, Emmy Noether: The mother of modern algebra, A K Peters, Ltd. Natick, Massachusetts, 2008.

Nasza recenzja — Paul Dye „Houston lecimy!”

 

Zapewne każdy słyszał słynne zdanie: Houston, we have a problem. Nie wszyscy jednak wiedzą jak owy problem oraz wiele innych zostało rozwiązanych, a co ważniejsze kto tego dokonał. Kto właściwie stał za pionierskimi wyprawami w kosmos?

Autor książki, Paul Dye, były dyrektor lotów NASA — pełniący tę funkcję najdłużej w historii agencji — z wielką pasją opowiada o kulisach centrum dowodzenia lotów kosmicznych. Myślę, że już sam autor książki jest doskonałą jej zapowiedzią: jego staż w awiacji i misjach kosmicznych to czterdzieści lat doświadczeń zarówno inżyniera jak i konstruktora i pilota! Brał udział w trzydziestu dziewięciu misjach, a w dziewięciu z nich był głównodowodzącym. Już te informacje umieszczone na okładce powinny wystarczyć, aby sięgnąć po publikację. To co w książce jest najcenniejszego, to spojrzenie na historię lotów wahadłowców przez pryzmat niezwykłych faktów dotyczących ludzi, którzy poświęcili wiele lat swojego życia pracy w NASA. Sądzę, że książka jest lekturą obowiązkową dla wszystkich zafascynowanych historią podboju kosmosu. Paul Dye pokazuje potęgę naukowców i inżynierów zaangażowanych w program lotów wahadłowców.

Książka dotyczy niezwykle specjalistycznego, wąskiego tematu, który jednak może fascynować. Autor ma niezwykły talent do snucia opowieści i potrafi zaciekawić tematem: pisze w sposób prosty, bezpośredni i bardzo wciągający. Dye tłumaczy trudne zagadnienia w sposób jasny, co jest niewątpliwym walorem całej opowieści. Łatwo można sobie wyobrazić autora podczas wykładu przepełnionego pasją i fascynacją jaką natychmiast zaraża słuchaczy. Jego opowieść jest oparta na konkretnej wiedzy naukowej (i tak też przedstawiana), ale zawiera ogrom dykteryjek, które sprawiają, że całość staje się opowieścią wyjątkowo pasjonującą. Dye prowadzi czytelnika poprzez podstawowe informacje dotyczące promu kosmicznego, technologii, a wreszcie całego procesu myślowego NASA. Książka, w moim odczuciu, jest napisana zwięźle i przemyślanie – nie ma w niej zbędnych informacji. Czasami czyta się ją jak dobry kryminał i z niecierpliwością wyczekuje na kolejne wątki i wtręty Autora (te bardzo mi się podobały bowiem dają swoiste wytchnienie i dynamikę).

Kiedy czytamy w gazetach lub oglądamy w telewizji relację dotyczącą lotów kosmicznych nie wyobrażamy sobie nawet ogromu wysiłku intelektualnego człowieka, aby mogły się one odbywać. Książka Żelaznego (pseudonim Autora) pokazuje jak wielką potęgą potrafi być ludzka myśl i dokąd może nas zaprowadzić.

Książka liczy 414 stron i składa się z 12 rozdziałów. Myślę, że jej dopełnieniem mogłoby być kalendarium oraz większa liczba fotografii. Uważam, że jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy są ciekawi wiedzy o otaczającym nas świecie.

 

Piękniejsza Strona Nauki dziękuje za egzemplarz recenzencki.

Tomasz Pospieszny